sobota, 10 marca 2007

rozważania na temat

pierwszy raz zetknęłam się świadomie ze śmiercią
kiedy w mieście ojciec przeczytał klepsydrę, że zmarł jego kolega ze szkoły średniej
popłakał się
wcześniej wiedziałam, że śmierć to coś smutnego, ale mnie to w ogóle się nie tyczyło, było tak odległe, jak studia, jak chrzciny mojego dziecka..
wystarczyły mi łzy ojca, by stwierdzić, że to jest gdzieś blisko, bliżej, że unosi się w powietrzu,
potem na jakiś czas zapomniałam,
zmarł jakiś wujek na zawał w dźwigu podczas drugiej zmiany,
byłam na pogrzebie, chociaż nie znałam go,
widziałam tylko sine palce, smród unoszącego się w powietrzu trupa przy temperaturze trzydziestu stopni i mnóstwo much, jedna wyszła z nosa ów wujka...
wybiegłam i zwymiotowałam
obraz z muchą jak z krótkometrażówki kinowej Łagodna reż Dumały, tylko tam o zazdrości, a tu o obojętności,
potem umierało dużo jeszcze ludzi, sąsiadów, znajomych a ja nie chodziłam na pogrzeby
aż znajomy się powiesił..
poszłam płakałam, było tak jak powinno być
znów zapomniałam o śmierci,
zajmowałam się dziadkiem, który dawał mi klapsy jak byłam mała, krzyczał na mnie
pił bił mamę żonę,
dorobił się padaczki alkoholowej, miał raka krtani i z rurką w szyi przeżył trzynaście lat, dostał wylewu,
tak, i patrzyłam na jego konanie z każdym dniem na jego mękę i stawał się dla mnie kimś ważnym, bo widziałam że żałował, że płakał, nie tyle z bólu co ze strachu przed śmiercią i zmarł, równo rok temu,
rozpaczałam po nim, po nieświadomości babci, jak poszła na cmentarz
- o popatrz ten tu nazywa się jak mój mąż..
potem zapomniałam na kolejny czas o śmierci..
aż teraz zmarł mój znajomy i płakałam, jakbym straciła bratnią dusze...
pusto, gdy komuś umiera ktoś bliski,
sama przeżyłam i rozumiem
powiem tylko...
przykro mi,
trzymam za rękę tych do których dochodzą myśli, że niedługo mnie to czeka i jeszcze gdy pytają o sens... życia, ja pytam...

Brak komentarzy: