wtorek, 27 lutego 2007

rozkosz

jaki mały zasób słów...
ktoś mówił że słodsze jak tona cukru
jak laska wanilii umazana miodem

będę pięknem, świątynią jak długo takie Twoje postrzeganie będzie
stanę czysta anielska niepokalana,
ciało wytarzane w wilgotnej ziemi pachnącej życiem i młodą trawą
we włosach kołtuny myśli, powplatane gałęzie
na twarzy rozkosz
bo żywię się rozkoszą Twoją,ona mym istnieniem
płonę
będę unosić się w powietrzu tym bardziej
...że zaraz przyjdzie świt że oddychać mogę drzewem sandałowym
że prawda jest prawdą i że będę musiała z nią żyć!
tym bardziej że
Ty płyniesz jak ja, unosisz się na tafli jeziora
płonę
spijam Cię rozlaną kroplą z blatu kuchennego,
zlizuję z liści jak płacze niebo, jak niebo się śmieje,
wdycham Cię aż do małego palca u stopy
snujesz nić i ja mam jej początek
Ty koniec ściskasz aż do odrętwienia palców
jak mam czuć i pragnąć? ktoś by powiedział, skoro co dzień w niej zanurzana jestem,to po co mi więcej..
ale czym ta rozkosz bez odczuwania,
Tyś tym odczuwaniem
zrozum
im bardziej popękana ziemia pod Twoimi stopami, im dłuższą drogę przeszedłeś, im więcej mogę wyczytać z Ciebie tym ciekawsza księga, tym lepiej mi z Tobą,
nie chce ciemnego pokoju, zgaszonego światła...albo chce ...po to by przeżywać wieczność czekając do porannego blasku

to czego się wstydzisz, w oczach moich jest skarbem, to czego się boisz już dawno jest we mnie jest mną i Tobą... jest nami
przywieram do zimnej ściany
gładzę ja dłońmi, bo palą
bo Ty stoisz za mną
nie jestem już na tym świecie, i nigdy nie będę
dziękuję za te parę chwil
zapomniałam jak wyglądają docienie szarości

Brak komentarzy: