sobota, 17 lutego 2007

no i jestem smieszna...

od pabu do domu mam 10 minut
pierwsza wyszłam, zostawiając wszystkich rozbawionych współtowarzyszy,
jakiś pies, widzę...
duży
sympatyczny..
- fajny jesteś mój maleńki - powiedziałam do niego, a on postanowił chyba mi dotrzymywać towarzystwa,
szedł grzecznie przy nodze, mijali nas ludzie, on wtedy zostawiał mnie na momencik oszczekał potencjalne zagrożenie piskliwym, ale nie groźnym głosem i wracał,
ludzie tylko się uśmiechali współczując mu jego błazenady,
on dumny z siebie dreptał na tych swoich nie proporcjonalnych łapach
kupa futra z ogonem jak sierp
mówiłam do niego... czym znowu ja wzbudzałam dziwne zainteresowanie
- co ty za jeden jesteś, lubię włóczęgów i to takich pewnych siebie, dlaczego mi ufasz?
czego za mną leziesz?
on nic, merdał ogonem jak szalony,
jestem pod blokiem
- stój tu, rzucę ci coś z okna
za chwilę otwieram lodówkę,
pusto, jakiś plasterek wędliny w woreczku,
otworzyłam okno balkonowe, zimno...
nie ma pieska.

za 2 godziny wrócił Andrzej
- wiesz ten wasz Snikers biega u nas przed blokiem...
- Marcina pies?
- no a znasz jakiegoś innego Snikersa?
Wtedy przebłysk w głowie, no tak, to był Snikers, nie raz już powędrował te 3 kilometry z Wieży do miasta, upodobał sobie bank pko choć pracownicy kijem go wyganiają
biedny pies
a ja blondynka...

eh

a może to opary od lakierów, klejów, farb... powinnam szkodliwe sobie doliczać,
jak przyjdzie wiosna, będę w plenerze działać,
konieczne jest ciepełko,
na cały dzień wyruszę gdzieś gdzie mnie nikt nie znajdzie, wezmę gitarę, i będę ptaki dręczyć

Brak komentarzy: