niedziela, 18 lutego 2007

opposite

nasza pipidówa dorobiła się wreszcie lokalu z prawdziwego zdarzenia
w budynku gospodarczym, ruin po Gryfexie
największej dumy Gryfowa ery socjalizmu,
kilka pomieszczeń, każde w innym klimacie, od wejścia wita nas podłoga wyłożona żywymi cegłami a dj puszcza muzykę klubową, na gierkowskim biurku,

potem bar, fotele pamiętają solidarność, a stoły duże szpule po materiałach odzieżówki, za to ściany, wykończone po mistrzowsku, nie powstydziłby się ich polski pentagon...właściciel, a raczej dzierżawca Rusek koło 30, a przy nim, Niemiec w bereciku z antenką, co łudząco przypomina Smolenia z jego dużym wąsem, stoją jako barmani i sprzedają piwo po 3zł na które nie mają koncesji i zaprawiają się ziołem, a wszystko w rytm regge

- jak to nie mają - pytam się znajomego
- bo tak to jest, policja o nic nie pyta, bo lubi brać...

Trzecie pomieszczenie, trochę rekreacyjne, trochę na nasiadówkę, piłkarzyki i cztery krzesła, ściany ochlapane farbą..
są jeszcze dwa pokoje
wczoraj w jednym odbywał się "koncert" bębniarzy z okolicznych zrzeszeń
ale pomieszczenie nie przemyślane,
nie ma krzeseł, i zimno...brr nie da się długo ustać
tego ostatniego nie zwiedzałam,
a ludzie co przychodzą...w każdym z pokoi mamy przekrojówkę subkulturową,
nawet jak się nie określisz i tak jesteś swój gość...
sympatyczna atmosfera,
"sympatyczna"...złe słowo, bo znaczyło by że może być, ale to miejsce ma swój urok
hipnotyzuje, jest jak chropowata powierzchnia na zbyt gładkim wycackanym życiu,
razi, prowokuje, pociąga, smakuje
tak
podobało mi się

Brak komentarzy: