niedziela, 19 listopada 2006

Wesołe jest życie s...

Siedzę sobie na fotelu w planach mam wypić kawę no i ewentualnie pomyśleć nad tematem pracy licencjackiej. Pierwsza opcja „Etiologia zaburzeń odżywiania w kontekście funkcji rodziny”. Akceptuje - powiedział promotor szczerząc zapijaczoną twarzyczkę, świetnie. Tak, tylko o tym mogę pisać, no albo o alkoholizmie, albo o przemocy w domu, no i też niedostosowaniu społecznym, zaburzeniach osobowości, narkotykach,tak o tym wszystkim mogę pisać, to widziałam, przeżyłam i tkwię poniekąd w tym dalej. Łatwo jest mówić, że chce się zmieniać świat, pomagać, ale co jeżeli nie dorosłam do tego?

Nie będę pisać o tym co jest takie trudne dla mnie, o czym chcę zapomnieć, więc zmieniam temat, napiszę o całkiem aktualnym problemie: agresja w szkole, albo wpływ nowelizacji ustawy o szkolnictwie na funkcjonowanie społeczne młodzieży, czyli jednym słowem: gimnazjum. Tak,taki temat będzie dobry. Stanę na wysokości zadania, chyba, zawsze bałam się ośmieszenia, tego, że mogę stać się gorsza od innych, dlatego starałam się być najlepsza najcudowniejsza, uczynna i takie tam głupoty. To dziwne, że przewodnim motywem mojego działania zawsze był lęk. Tak, dziwne, choć z różnych badań, zapewne amerykańskich naukowców wynika, że tak właśnie czyni się w większości społeczeństw rozwijających skrzydła, lęk przed ośmieszeniem, małością, utratą czegoś, kogoś, tak drodzy panowie, drogie panie żyjemy w społeczeństwie tchórzy... gdzie lęk jest paradoksalnie siłą.

piątek, 15 września 2006

gdzie jest kosmos..

Jeszcze tyle spraw niezałatwionych.Pakowanie toreb.. Jakich toreb? Przecież nic nie mam, co się bierze w taką podróż? Tak, ogródek, bym zapomniała, mama prosiła, marchewka, pietruszka, pory,.. Na mieszkanie zabrakło klinkierówki, u nas nie ma wiec do Jeleniej muszę pojechać, swoja droga, to czemu ojciec nie wyrobił nowego prawka? To by ułatwiło dużo rzeczy,choć może i dobrze. Jest ślepy jak but nie ma zębów, ostatnio pożyczyłam mu auto tylko do sklepu, to jak wracał przesunął o dwa metry czyjś samochód przed domem. Teraz to wszyscy :zrób to, zrób tamto, nienawidzę tego, ale w końcu mam i auto i czas, tylko mi zapału brak.

Więc jechałam sobie przez kochaną rodzinną wieś, z którą łączy mnie już tylko rodzina i plany na przyszłość z Misiem albo i bez Misia. Spieszy mi się, kipię od emocji. Jeszcze zapomniałam, że na cmentarzu miałam odwiedzić dziadka. Wyciszyć się tam. To zabawne, tylko w tym miejscu oprócz cudnych stawów u Burka, gdzie się chowałam jako dziecko, to tu na cmentarzu znajduje ukojenie dla mojego mega czegoś w środku, przez co ubarwiam, wszystko co widzę, czuję, słyszę, koloryzuję fakty, zdarzenia, bo gdyby były w mojej głowie takie jakie są w rzeczywistości to tylko sznurek i ten stary dziurawy most nad Kwisą. Tu nerwy, tam nerwy, sama je sobie funduję.. a przecież jest tylu ludzi co mówią jakoś to będzie, pomalutku, spokojnie, czasem im zazdroszczę.

Uwielbiam, szybką jazdę w chwili pod denerwowania, choć zawsze mi się zbiera później od wszystkich, że rozum postradałam, ale gdyby nie ta możliwość, to musiałabym przepłynąć dookoła jezioro (co raczej jest trudne zimą), albo zapisać się na kurs spadochroniarski ale na to nie mam ani czasu, ani pieniędzy. Rozpędziłam się więc. Widzę z daleka ludzika na horyzoncie więc zwolniłam. Ów ludź miał i rower i psa. Spasiony szczęśliwy jamnik, który staną sobie na środku drogi i merdał bezkarnie ogonem, kiedy jego pan zajęty był zbieraniem z asfaltu rozsypanych puszek z piwem. Szło mu z lekka opornie, gdyż nie mógł wcelować ręką w puszkę. Wjechałam więc na pobocze i pojechałam dalej. W lusterku widziałam teraz jego twarz. Znam tego pana, znam z widzenia, ale paradoksalnie dzięki temu dość dobrze. Numer 1. Taki jest jego numer domu. Ale ta liczba czepiła się go na dobre. Jako pierwszego zostawiła go żona na wsi, potem tu już lawina po kolejnych domach się potoczyła z wielkim hukiem, nie oszczędzając nawet mojego. On pierwszy zostawił gospodarkę, nie muszę mówić co było potem, on pierwszy wyleciał z pracy i on pierwszy zaczął pić na umór, do nieprzytomności zamknięty w domu, w swoim pokoju, patrząc w ścianę, to było z 10 lat temu jak widziałam go ostatni raz w takim stanie. Roznosiłam pocztówki na święta, taka akcja ze szkoły. Zafundowano mi w tedy przeżycie traumatyczne... Weszłam pod 1. Wpuściła mnie jakaś bardzo miła staruszka, uśmiechnięta, chciała się czegoś dowiedzieć o szkole, bo równie dobrze mogłam być nastoletnią naciągaczką, trzeba więc było obadać przybysza. Akcje zaczęłam od 1., bo zawsze się zaczyna albo od początku, albo od końca. Pani zdecydowała się na 3 kartki. Kiedy już chciałam wychodzić powiedziała, żebym zapytała jeszcze się jej syna, że jest w pokoju obok korytarza. Weszłam bez pukania, na podłodze leżał mężczyzna. Miał mokre spodnie a głowę tuż obok mazi kurzu z rozlanym czymś. W pokoju unosił się smród, który sama niedługo miałam poznać dokładniej u mnie w domu. Kiedy ten ludź zaczął poruszać się patrzyłam i milczałam, zbierało mi się na wymioty i na łzy. Wycierał podłogę przydługawymi już włosami. Najgorsze było to, że nie wydawał z siebie dźwięków, był jak ponacinane drzewo koło śmietniska z którego wypływa cała zgnilizna świata. Nie odzywał się nie sapał nie jęczał nie mruczał nie marudził, nie zawodził,tak chociaż była bym pewna,że widzę człowieka, że jest tylko chory, albo tylko się potknął. Pierwszy raz widziałam coś takiego, potem już przywykłam mogę powiedzieć nawet, że aż za bardzo do tego typu przedstawień.

Jak oprzytomniałam wybiegłam na zewnątrz. Wdychałam łapczywie powietrze, poszłam do kolejnego domu, ale progu nie przekroczyłam. Zapomniałam o tym obrazku szybko. Pana X zabrano na leczenie, jak wrócił był przystojnym facetem, którego czasem odwiedzał równie przystojny syn, typ niepokorny, który grał na gitarze, słuchał rocka i pisał wiersze, ja zauroczona nic już nie pamiętałam, bo po co pamiętać coś co szpeci sielankowy obrazek ideału dzikiej młodości.

Tak... jak te wspomnienia potrafią uderzyć człowieka, nagle niespodziewanie przypominamy sobie o czymś co było, a nie jest, co poruszyło, a może nawet zmieniło nasz światopogląd, co było przełomem, a my to wyrzuciliśmy nieświadomie z pamięci.

Co warte są moje teraźniejsze bolączki, co wart jest mój świat skoro zapomniałam o tym co czasem jest naprawdę ważne - o drugim człowieku, całkiem obcym, nieznanym. Zatraciłam się w ego, moim ego. A co z reszta świata? Muszę się obudzić, uśmiechać się na panią z wrednym psem co gryzie mi nogawkę przed blokiem. Zrozumieć krzyki pana który woła na korytarzu: nienawidzę cię, słyszysz, nienawidzę...

Tak stałam się egocentryczką, to straszne...

środa, 30 sierpnia 2006

Cześć tatuś...

Teraz siedział w mieszkaniu pod szafką kuchenna. Jego plecy wtopiły się w płasko rzeźbione winogrona i przydymioną szybkę drzwiczek. Patrzył w „nic”. Słyszał „nic”. Bolało go serce. W pokoju unosił się zapach świeżości,odnowione ściany, kontakty, zamaskowane kable. Tak tyle dni tu spędził. Najpierw przez prawie rok oswajał się z myślą remontu,może nie tyle o to właśnie chodziło. Czekał aż wrócą. Dwa lata płakał i pił na umór, po tym jak go zostawili samego jak psa. Cierpiał, nie rozumiał dlaczego. Teraz na nowo miał mieć rodzinę, co prawda nie z nim, ale przy nim. Mieszkanie było na górze starego poniemieckiego domu,a jego gniazdo na dolnej półce.

Wszystko miało być inne, nie przypominać o przeszłości. Im nie przypominać. Zadał im wiele cierpień. Tak alkoholizm niszczy więzi, zabija miłość, pogrąża człowieka. On nigdy nie był winny. Jako dziecko nie miał konfrontacji z odpowiedzialnością. Pod okiem ojca, surowych zasad zawsze odpowiadały córki za wszelkie przewinienia, to one miały obowiązki, zadania i one musiały być ambitne. On rósł tylko na dziedzica obejścia, jako jedyny męski potomek. Kobieta była służącą, kochanką, sprzątaczką. Nigdy nie przyjacielem. Patrzył na to jako dziecko, taki sam wzór przekazywał dla swego syna... tylko, że czasy się zmieniły, trafił na silne kobiety, które postanowiły wziąć życie w swoje ręce,ciągle naiwne i ufne do świata ruszyły w drogę by szukać szczęścia, by uciec z piekła, które fundował każdego dnia kochany ojciec i mąż. Nastąpił pełny upadek. Stał się zwierzęciem, zarzyganym, brudnym, śmierdzącym potworem.

Dzieci błąkały się po świecie,bezdomni, nic na własność, nie potrafiły radzić sobie z rachunkami, z jedzeniem, choć w dawnym domu to one wszystko robiły. Teraz były zagubione bo ich silna matka pracowała i próbowała odbudować własną wartość w świetle umysłu.

Teraz siedział i pełen radości miał nadzieję, że będzie mógł być znowu człowiekiem. Ale obwiniał ich o swój los, to oni wszyscy go skrzywdzili, to oni pozbawili go wszystkiego. Teraz chcą wrócić, a on im remontuje mieszkanie za pieniądze żony która go nienawidzi.Taki jest los. Ale to człowiek sam decyduje co z niego będzie i jak ma wyglądać przyszłość. Kto chce być żałosny, to taki będzie tak samo kto chce być szczęśliwy to nie ma do tego przeszkód. Los bierze się w swoje ręce choć często stają na drodze niepowodzenia, bo ta droga jest szkołą, jak człowiek się zatrzyma, to podda się nic mu nie zostaje tylko cierpienie. Nie warto poświęcić się całkowicie dla innych, bo samemu coś się straci,nie wolno też zapomnieć o tym że inni ludzie też istnieją,pragną marzą, po prostu są. Nie da się nauczyć żyć, trzeba kroczyć wciąż przed siebie.

A tak w ogóle to nie wiem co trzeba. Za młoda jestem i za głupia,nie pojmę świata a on mnie, ale taka jest kolej rzeczy. Chyba.

Cium.

sobota, 26 sierpnia 2006

Ten pies miał mi zastąpić ....

Wyciągnąć się mocno i po chwili napięcia mięśni szybko wstać, to moja recepta na ciężki nieżyt świadomości o poranku..A potem ogarnąć się, chlapnąć buzie zimną wodą, a także włączyć radio na Wrocek i wszystko ok, już można prawie funkcjonować. Potem to już tylko dopełnienie kawusią rozpuszczalną w proporcjach 2/3 wody, dopełnić mlekiem no i podwójny chlebuś, razowy z potrójnym serem lub potrójną szyneczką i dużo ketchupu, tego z Pudliszek, żadnego innego. Tak, teraz żyję. Błyskawiczny porządeczek w pyci mieszkanku no i dalej ... nuda, wielka nuda. Chłop w robocie, a nawet jakby był to co, stara śpiewka, bo on przy komputerze,by siedział nie dostrzegając mojej tęsknoty. Ah.

Tak, mówiono mi „znajdź sobie zajęcie”, a kiedy znalazłam i wreszcie poczułam się potrzebna to znowu „tak, i będzie znowu, przyjedź po mnie o 20.00...”

Więc nudy. Ostatnio sposobem był remont rodzinnego domu. Tak. Dom rodzinny (tu chwila na sentymencik). Dom to dla mnie oczywiście to miejsce gdzie zawsze jest coś do roboty, to miejsce kiedy się czeka na kogoś z utęsknieniem aż wróci z pracy, żeby pokazać co dziś się osiągnęło w szkole, żeby pokazać komuś, że zależy ci na nim w różny sposób, chociażby czekając z utęsknieniem, z uśmiechem, ze świeżym obrusem na stole i bukietem kwiatów w wazonie. Ja tak robiłam w tym moim nowym królestwie, ale nikt nie docenił, więc przestałam. Już nie czekam. Już nie tęsknie, bo bolało i boli jeszcze trochę. Tylko co się dziwić, skoro tylko dla mnie tak miał wyglądać dom. Niektórych życie nauczyło inaczej. Dalej.

Chciałam pieska, żeby chociaż on tęsknił, żeby ogonkiem pomerdał, żeby mnie kochał, ale mi niewolno no i muszę zrozumieć..., bo nie jestem sama w tych czterech kątach i tylko mnie tak witały psy jak byłam mała i tylko mnie odprowadzały do szkoły dwa kilometry i co z tego że kocham psy a ktoś kocha komputer, robienie stron internetowych i czytanie wiadomości na onecie. Chciałam mieć kwiaty, kocham kwiaty, też nie wolno, bo nie, bo ktoś nie jest przyzwyczajony, to ja i tak ktosia nie posłuchałam i mam kwiaty, dużo. Ze szczepek jumanych w szkole, u znajomych ,u babci powyrastały śliczne, więc się dzielę nimi z najbliższymi na nowe, świeże mieszkanko, tak, przecież mama też kocha kwiaty, a ja kocham mamę i daje jej to co jest... ważne ... i wcale nie chodzi o przedmiot, ale o istotę tego przedmiotu.

Tak dom to coś pięknego, dom to miejsce do którego wraca się z przyjemnością z wielkim sercem, a ja pragnę domu i wcale nie chodzi mi o to co ja kiedyś miałam, tylko o to, że czuje się samotna i brakuje mi przyjaciela. Po to byłby mi pies, a skoro mi nie wolno to niestety musisz się postarać i ty pomerdać ogonkiem ja wracam.

Niech ten ktoś zaoferuje mi swoją wersję domu, to może będę potrafiła cieszyć się każdym dniem,niech ze mną porozmawia, bo ja chcę go zrozumieć. Ps. Jeszcze dla ktośka nie wybaczyłam do końca, moja psychika się leczy, i czeka, aż ktosiek zrobi coś, że znów się zakocham bez pamięci, i żeby to nie było wyżebrane prze zemnie, dlatego moja bojowa mina jak ktosiek nie robi nic, nic nic. Jak on nie wie jak, to niech poczyta książki, albo gazety dla panów jak uwodzi się kobiety, jak się je zdobywa. No cóż, ale ktośkowi dobrze jest jak jest, chyba bo nie robi nic.

Jestem śliczna, jestem mądra, jestem wyjątkowa... tak powtarzam sobie, żeby nie zniknąć. Ale czy znowu w to uwierzę?

sobota, 19 sierpnia 2006

dla panów w czapeczkach z daszkiem do tyłu..

Wreszcie zebrałam wszystkie chwasty w domu i niezałatwione sprawy, żeby się pozbyć zaległości. Cały dzień na płacenie rachunków, dobrze, że wszystko zamyka się koło 16 każdego miesiąca. To za wodę - kolejka,to za mieszkanie w spółdzielni - kolejka, nie wspomnę już w urzędzie, bo pewna miła pani zmieniała obywatelstwo sobie i całej rodzinie, to nic, że było mnóstwo błędów z jej pisemka z Kazachstanu, ja czekałam, bo to był już prawie ostatni przystanek tej podróży, a za mną chyba z 10 osób z wnioskiem o dowód. Nic, muszę posiedzieć. Jako jedyna zasiadłam na krzesełku i czekałam, choć pani, dwie osoby za mną zabijała mnie wzrokiem, zapewne dlatego bym ustąpiła jej jedynego miejsca dla oczekujących. Cóż, ja mam 22 latka na karku, ta pani gdzieś 40, to dlaczego takiemu okazowi zdrowia miałabym miejsce ustąpić, a że jeszcze kłótliwa w stosunku do przestraszonej początkującej, choć z odpowiednim zasobem wiedzy pani referentki, to niech sobie postoi, nie lubię bardzo kłótliwych ludzi co patrzą tylko na swój koniuszek nosa i nie zbyt liczą się z innymi ludźmi. Chociaż swoją drogą mój misiu też ma zadatki na gbura, jak jakaś sprawa jest do załatwienia. Ale to jego mechanizm obronny względem znudzonych życiem urzędników,bo tak naprawdę jak ktoś jest chętny do współpracy, to Miś rzecz jasna z uśmiechem tak charakterystyczny dla wszystkich misiów świata, rozmawia, szuka rozwiązania. Sam trochę siedzi w administracji więc wie co należy do obowiązków osoby za biurkiem w urzędzie. Tak więc jak natrafi na ociężałego urzędnika to przyjmuje postawę roszczeniową, żąda, żąda i jeszcze raz żąda. Na co druga strona reaguje agresją.

Powracając do tej pani od obywatelstwa, to okazało się że jest moją sąsiadką z bloku i dzieci jej też zobaczyłam i męża. W urzędzie zaznaczała bardzo wyraźnie, że jest Polką z pochodzenia, tak dziadkowie ze strony mamy i mama i tyle korzeni, tato Rusek, że sprzedała domy i zabrała całą rodzinę tu do Polski, mąż jej też Rusek ale szybko się nauczy języka.

Tak więc u mnie w bloku mieszka taka miła pani z taką miłą rodzinką, jakże uśmiechnięty i radosny obrazek, ciekawe jak długo w tej naszej polskiej rzeczywistości, jak długo będzie trwał ten sen o cudownym kraju przodków? Życzę im jak najlepiej, bo świadomość, że jest ktoś naprawdę szczęśliwi, w tym kraju, w tym mieście, w tym bloku to już jest coś...

Jeszcze o jednej rzeczy sobie przypomniałam. Jak to siedziałam w kolejce za wodę. Przede mną starszy pan w czapeczce z daszkiem i kurtce ala... ”ja noszę dres” i za mną pani elegancka również w sędziwym wieku, zadbana, o twarzy nadzwyczaj gładkiej i dużych brązowych oczach. Dlaczego zwracam uwagę na te jakże nie istotne dla człowieka rozumnego szczegóły?

Otóż tego dnia było ciepełko pierwszy raz od dawna choć to przecież sierpień. Ubrałam na siebie ulubione spodnie, które służyły mi swego czasu jako prowokacja i rodzaj pewnego eksperymentu,z tego powodu, że wyglądały jak niebieski worek, który zjadły myszy. Myślałam,że już przestały szokować. Tym bardziej,że całe wakacje w nich przechodziłam i większość mojej małej miejscowości przyzwyczaiła się do mojego new look.

Starszy pan wciąż wpatrywał się na obszerne dziury w moich jeansach. Zbierał się na odwagę, aż wreszcie wybuchł.

- Czy to znowu taka moda jest?

- Nie raczej nie zauważyłam by ktoś w tym mieście chodził w podobnych - powiedziałam ubierając się w uśmiech.

- Nie szkoda pani było niszczyć tych spodni... - i prawie palucha wepchną w rozdarty materiał.

- Hym, wie pan te spodnie mają za sobą dobre parę lat, z nogawek nie było już co ratować więc zamiast je wyrzucić postanowiłam nadać im wyraz i podkreślić ich niezwykłość. - Teraz to z ciekawością zaczęła nas obserwować pozostała część korytarza, czekająca w znudzeniu na swoją kolej. Byłam pewna,że pana zamurowała moja wypowiedź, tym bardziej że mój ton wskazywał, iż jestem uprzejmą młodą osobą, a nie nastawioną przeciwko światu buntowniczką.

- Za komuny to były dziwne czasy - ciągną po dłuższej chwili pan - jak ktoś miał długie włosy ale ja nie mówię, że zaniedbane, tylko takie, hym strąki brudne długie, no więc jak mężczyzna miał takie włosy to zaraz na niego chuligan mówiono i czekali na takich jak na czerwonym świetle chcieli przechodzić i im włosy wtedy obcinali, do łysa ich obcinali, mój syn też miał długie włosy ale on miał zadbane nie takie brudne, a jak panią by wtedy zobaczyli to też by złapali, bo oni też szukali na każdego pretekstu, i ten Wodecki co te chałupy welkam tu śpiewa czy jakoś tak to też długie włosy miał i by go zamknęli ale nie mieli za co. A wie pani co ja to nie mogę patrzeć jak to te stare dziady noszą tą czapeczkę daszkiem do tyłu, to okropne, takie stare dziady, okropne szkoda słów,naśladują tych młodzieniaszków i pajaców z siebie robią,straszne. No a panią to tak jak tamtych to by złapali i cóż, takie to były czasy, takie czasy-z wielką troską powiedział pan.

- Ależ proszę pana, nie rozumiem co mają włosy do tego, kobieta ma prawo nosić długie włosy, tym bardziej, że są zadbane, tak jak u tej pani, a to jakie kto nosi spodnie, to tylko jest sprawa tej osoby, niczyja inna - tak podsumowała wypowiedź pana, owa dystyngowana pani, do końca wysławiając się powoli, zrozumiale, bez zbędnych emocji i jeszcze dodatkowo z dużą dawką uprzejmości.

- Duża kolejka dzisiaj... - w odpowiedzi dodał pan. Nie odzywał się więcej.

Ja obdarzyłam dziękczynnym uśmiechem panią, ona mi go odwzajemniła. Na korytarzu znów zapanowała obrzydliwa cisza. Dało się słyszeć jeno duszący oddech dość pokaźnej postury kobiety i szeleszczenie mojej torebki, gdyż zadzwonił telefon. Wyszłam. Oczy wszystkich odprowadzały wzrokiem do drzwi moje spodnie.. zastanawiam się tylko czy właśnie ten pannie należał przypadkiem do osób które łapały na przejściach dla pieszych owych niedoszłych chuliganów i osób które z powodów dla siebie tylko znanych chciały poprzez wygląd wyróżniać się z tłumu?

środa, 16 sierpnia 2006

ja nie zniknę..

Nie chce żeby ktoś kiedyś powiedział: tak znałem ją,
ale teraz już mnie z nią nic nie łączy, nic, więc nie będę
płakać nad jej grobem. To straszne jak ulotna jest siła uczuć
i przywiązania, wystarczy na dłuższą metę stracić z kimś
kontakt, nie zależnie jaki on by był. Tak samo ważna jest
odległość, jak to co dzieje się w naszych mózgach (może zdarzyć
się wylew i osoba która jest z tobą staje się kimś innym,
nie jest już tym radosnym ogniwem twojego życia;
może zdarzyć się nieszczęście, osoba niedostanie wsparcia
a jej osobowość pęknie w szwach i też ciężko będzie ją
odzyskać; może zdarzyć się kłótnia z różnych powodów,
zdrady rozczarowania,a my nie będziemy potrafili wybaczyć
i zapomnimy, co ta osoba znaczyła dla nas bo jedyne co
nam się będzie z nią kojarzyć to smutek i nienawiść;
może zdarzyć się wiele różnych rzeczy które nie będą
do przejścia zwłaszcza dla tej jednej strony, dla Ciebie).
Ale czy warto wymazywać z pamięci nawet te dobre
wspomnienia. Niech one zostaną w nas, pielęgnowane,
głaskane, mogą nam dawać siłę by być dobrym człowiekiem,
by kochać tych którzy są teraz z nami,
bo pokazują czym jest życie.
Dlaczego warto pamiętać? Bo to jest część nas,
bo dzięki temu kto nam się przytrafił w życiu
jesteśmy tacy a nie inni. Ktoś nas kocha,
ktoś nami gardzi, ale tworzymy zlepek ideału człowieczeństwa,
wprawdzie kulawy, ale zawsze jakiś.
Nie ma szarych ludzi!

wtorek, 8 sierpnia 2006

Na kolonii fajnie jest ..

Studiuję pedagogikę. "Co by tu robić na wakacjach?". Pomyślałam jak tylko przeszłam pierwszy egzamin w tym semestrze. Przeważnie jeździłam na zachód dorobić sobie na studia i na życie, praca na czarno, raczej bez możliwości rozwoju, bo przecież jak można rozwinąć swoje umiejętności sprzątając domy i to po 3,4 dziennie, albo wycierając tyłek starszej pani która nienawidzi Polaków?

Mniejsza o to. "W tym roku ma być inaczej!!!" - powiedziałam. Zrobię coś dla siebie, dla mojej przyszłości. Postanowiłam zaopiekować się dzieciakami na kolonii. Zawsze to jakiś wstęp do praktycznego wykonywania zawodu. Moje doświadczenie to opieka nad dzieciakami z mojej wsi w świetlicy środowiskowej, wyjazdy właśnie z nimi na obozy, albo też praktyka w szkole gdzie się uczą. Nawet nie wiedziałam, jak jestem zielona.

Wyjazd do Głogowa, pusty autobus,podróż trwa 2 godziny, jedzie ze mną mój chłopak, zmusiłam go żeby zrobił kurs na wychowawce (ale o tym później). Dotarliśmy na miejsce odbieramy dzieci, rodzice kontrolują z kim ich pociechy będą spędzać kolejne dwa tygodnie. Dzieci siedzą, poruszone i szczęśliwe, że jadą. Nawet nie wiedzą jak sobie odpoczną od tego co po powrocie czeka ich znów w rodzinnym domu.

Na miejscu blond lampucera (kierowniczka), pomarszczona jak rodzynek, po 3 operacjach plastycznych w 12 cm szpilkach rozdziera wypudrowaną mordkę. Pokoje dzieciaków 10 osób. Ja dostałam 20 dziewczynek 11-12 lat i 13-14 lat (tu po raz pierwszy zobaczyłam czym jest w praktyce akceleracja rozwojowa w poszczególnych przypadkach). „My boy” miał 16 chłopców. Też w różnym wieku.

Nasza kadra to Gryzelda - kierowniczka, pan ratownik - który nie znosi dzieci, pani ratownik - stara panna, która była tu chyba za karę, pani od KO - wielki szef zamieszania, ale w ogóle nie chodzi mi o zajęcia dla dzieciaków, bo tych to było jakby kot napłakał, pani socjoterapeutka - która trochę pomyliła się w wyborze zawodu, gdyż świetnie radziła sobie, ale z indywidualnym przypadkiem. Gdyby nie szkoła, której zawdzięczam bądź co bądź choć trochę wiedzy teoretycznej, to oczywiście uznałabym wszystko jako absolutny porządek kolonii, pani Asia - pedagog z prawdziwego zdarzenia, nie chodzi o to, że była tu z dziećmi ze swojej świetlicy, bo to ułatwia tylko sprawę, ale o to że radziła sobie świetnie z tymi nawet najbardziej zagubionymi dziećmi z innych grup, też z mojej, pani Gosia - bez komentarza (może tylko tyle, że ona tu na urlop przyjechała i praktycznie całą kolonię spędziła sama z sobą, a ci najmłodsi chłopcy, których miała z przydziału pozostawieni byli sobie samym). Wychowawcy którzy wieczorami nie chcieli wyjść na karaoke na piwko byli be, więc raz (w ciągu tych 2 tygodni) wyszliśmy z moim kochanym, było już chyba dobrze po godz.24, kiedy wreszcie w pokojach była cisza, a tu jeszcze Nowy Sącz przyjechał na ten turnus więc im dyżury zostawiliśmy. Na imprezie się spaliłam, bo pani od KO powiedziałam, że nie jestem w jej obozie przeciwko Asi, bo ją bardzo lubię za pewne cechy, choć to prawda, że ma swoje dziwactwa, co nie oznacza, że zaraz trzeba kobietę zaszczuć, no i od tej pory byliśmy również wrogiem nr 1.

Nie lubię ludzi, którzy uważają, że pozjadali wszystkie rozumy. Przez to stają się przecież tacy ograniczeni czasem w niektórych tylko kwestiach, a czasem wszystko jest utartym wzorcem. Momentami też taka jestem, ale rzeczywistość szybko sprowadza mnie na ziemie. Do końca życia będę się starać być elastyczna, otwarta na wiedzę bo tej nigdy nie za wiele. Jeśli zamknę się w jakiś dziwnych ramach to jestem stracona, zwłaszcza jako przyszły pedagog.

Na imprezy nie chodziłam więcej, no chyba, że z dziećmi. Zabrałam Karola (kierowniczka zafundowała mu trzy balony, dwa wafelki, mechanicznie zaśpiewane sto lat i rzecz jasna trzy buziaki), który miał urodziny, moją 20-stkę dzieciaków, grupę Jędrusia i Asi, żeby pośpiewały na karaoke, gdzie wszystko było dedykowane dla bohatera dnia.

Dni to przeważnie plaża, spacery na miasto na wiatraki na molo, posiłki, czas odpoczynku i zabawy, drobnych przyjemności i niedojrzałych romansików. Czas wieczorami mijał na uspokajaniu dzieciaków podczas ciszy nocnej, a sprawa była ciężka bo dyżury były dla dwóch osób, na ok. 20 dzieci, a co drugi dzień była dyskoteka, po której maleństwa nawet nie zamierzały spać. Jak już były w łóżkach to można było być prawie pewnym, że nie zafundują nam niespodzianek takich jak na poprzednim turnusie, kiedy to dzieciaki przez okna uciekały z ośrodka do kierowniczki mówiły „ty stara kurwo” paliły jawnie fajki (te zjawisko powszednie u nas się nie rzucało tak w oczy choć wiedzieliśmy kto pali), popijały browarki. Kadra męczyła ich ćwiczeniami fizycznymi, które też stosowałam kilka razy, żeby zmęczyć trochę dzieciaki na słodki sen. Miałam tą przyjemność, że dyżury zaraz po przyjeździe przypadały wszystkim, choć na terenie ośrodka byłam ja, Jędrek i Asia, a reszta się cicho ulotniła.

Hałasy w jednym pokoju, wchodzę i słyszę .. spierdalaj, zapalam światło,wszyscy „śpią”, wychodzę mówię dobranoc, gaszę światło, słyszę...kurwa (tak, to była ostatnia noc tamtego turnusu, wielkie.. ufffff).

Tak w ogóle to na miejscu dowiedziałam się, że dzieci z tego turnusu pochodzą z rodzin zagrożonych patologią. Co mnie ucieszyło, bo przecież sama miałam na świetlicy takie dzieciaki. Co innego jednak kiedy zna się całą historię rodziny, a kiedy czyta się same superlatywy w karcie dziecka. Problemy wychowawcze wychodzą wówczas w trakcie turnusu. Już zdążyłam poznać 40 osóbek na tyle, że zwierzali mi się z problemów, wątpliwości, że wiedziałam jaką mają sytuację w domu, naprawdę je rozumiałam, pochodzę przecież z takiego samego środowiska jak one. Z takiej samej biedy i takiego bajzlu, gdzie rodzice uważali, że żyją za karę i gdzie wódka płynęła potokiem. Mnie tylko nikt nie bił nie szarpał nie poniżał, tak jak je, tak jak mojego brata.

Dziecko to skarb, to brylant, który trzeba szlifować, trzeba też wiedzieć jak, albo nawet być świadomym jak wiele jest warty, nawet taki nieoszlifowany. Te dzieciaki były wspaniałe, wrażliwe, pełne zapału do życia, to był mój skarb i tylko ja wiem jak bardzo stałam się bogata dzięki nim.

Drodzy rodzice życzę wam dużo szczęścia, jak wysyłacie swoje dzieci na kolonie, żeby osoby po kursie (który przeważnie zawiera się w pigułce trwającej jeden dzień), byli jak mój Andrzej, wyrozumiali, cierpliwi i liczący się z dzieckiem, a nie tacy którzy potraktują wasze dzieci jako balast, który utrudnia im życie..

Drodzy wychowawcy, jeśli mówicie, że dzieci to małe potworki i że nie można inaczej do nich podejść, to proponuje zmienić zajęcie, np. potrzebni są ludzie do przewracania gnoju, albo zbierania jabłek, a dzieci zostawcie w spokoju, jak sobie ktoś z czymś nie radzi to przede wszystkim powinien szukać winy w sobie. Tak dyscyplina jest ważna, nad tym muszę sama popracować, żeby dzieci nie weszły mi na głowę, ale ważne jest wsparcie, wyrozumiałość, podpisałam umowę, że na ten czas będę dla tych dzieci, matką i ojcem... a nie potworem...


Podziękowania dla Ani, Klaudii, Edyty, Beaty, Sary, Angeliki, Marty, Asi, Ali, Anastazji, Pauliny, Justyny, Kasi, Gosi, Ani, Patrycji, Marleny, Ewy, Patrycji, Żanety, Michała, Filipa, Michała, Maćka, Tomka, Radka, Maćka, Mateusza, Kuby, Sławka, Sławka, Konrada, KAROLA, Kacpra, Dawida, Sebastiana, Mateusza, Kamila, Amadeusza, Marcina i Marcina, no i oczywiście pani Asi, najbardziej dla mojego kochanie, który jednak przeszedł test i to na 6!

środa, 19 lipca 2006

"metoda na głoda"

Taki uczciwy ten mój misiu taki słodziutki. Popatrzyłam na niego, dziwnie się
zachowywał podszedł do mnie przytulił, kontem oka spoglądając na nią. Nie odwzajemniłam jego uścisków, zresztą zebrało mi się nagle na wymioty. ”Czerwony jak cegła...” ale nie z mojego powodu. Nie słuchałam nigdy matki. Ile mądrości w jej słowach, ale kto słucha człowieka, który daje rady, a sam nie potrafi sobie poradzić, teraz też wiem dlaczego.

Może dopiero zaczynam rozumieć prawa ludzi, czemu się nie mogę z nimi zgodzić, czemu nie mogę pogodzić się z tym co rządzi mężczyzną. Może rzeczywiście on mnie kocha, ale ja jestem na co dzień i po prostu się znudziłam. Swoją drogą to działa w dwie strony, tylko, że to ja wychodziłam z inicjatywą żeby coś zmienić. Jestem i o to chodzi. Może jakbym zniknęła to by zrozumiał.

To jednak nie możliwe, a ja sama wpycham go w pułapkę, ale nie pogodzę się z myślą, że to nie ja jestem tą, o której na samą myśl podnosi się mu poziom testosteronu i adrenaliny. Nie jestem głupia jak to on myśli,przebywając z kimś na co dzień zna się go na wylot. Taka jest prawda niestety. A w domu przytuli tak owszem ale raczej jak znudzony tatuś córcie. Tak zazdrosna jestem, w końcu to już 1,5 roku jak jesteśmy razem...a może to już za długo?

Owszem też się oglądam za innymi. A właśnie. Gdybym tylko wiedziała gdzie jest moja wielka miłość ta prawdziwa jakiej doświadczyłam, jedyna osoba za którą życie bym oddała, to czy czułby się tak bezpiecznie? Gdybym wiedziała że zawsze pozostanę obiektem pożądania i miłości, to owszem próbowałabym zapomnieć, to byłoby łatwe zważywszy na to, że kobieta woli oazę bezpieczeństwa (oczywiście jak już się wyszaleje). On tą oazą nie jest, a ja myślę z kim to mogłam być szczęśliwa. Kiedy się wraca do wspomnień? Tak właśnie gdy wali się grunt pod nogami.

Tak jest moim pierwszym, a ja prawie jego. Na początku traktował mnie jakby wyszedł na przepustkę z wojska po trzech latach celibatu, z czasem zmieniło się, byłam maszynką do zaspokajania codziennych żądzy ,( z resztą ja też go tak traktowałam z małą różnicą, gdyż mój celibat trwał 20 lat, a id uspokoił się po tygodniu ) potem to już nawet się zakochał trochę, zwłaszcza że chciałam skończyć związek w którym nie byłam traktowana poważnie, doszły jeszcze problemy w domu tak u mnie jak i u niego, chłopak chciał wreszcie pójść na swoje, a ja tym bardziej. Więc zamieszkaliśmy razem. Siostra rozstała się z chłopakiem po dwóch latach, a ten powiedział do misia, że jeszcze zacznie się oglądać za innymi, wtedy misiu nic nie odpowiedział. Jak wracałam z nim z pubu stwierdził, że jak się kogoś kocha to nawet się o tym nie myśli nie dostrzega innych kobiet bo jest ta najważniejsza. Oj głęboko mi jego słowa zapadły w pamięć. A teraz cóż ma znaczyć to że właśnie się ogląda i że podnieca się ale nie na mój widok. Kurw... nienawidzę go, albo znienawidzę, na skraju jestem wytrzymałości. Gdzie mój Łukasz żebym mogła się zemścić. Żeby też kogoś pożądać tak jak to było dawniej, nikogo tak nie pragnęłam jak jego, aż pojawił się miś i stał się rzeczywistością, a marzenia, hym odstawiłam na bok.

Nie kocha mnie mój miś tak jak na to zasługuję a ja go też szaleńczą miłością nie darzę. Jakie to ma rokowania na przyszłość? Kiepskie. Poczekam aż się spełnią marzenia tak i misia i moje. Z pewnością nie będę mu blokować drogi do szczęścia. Poczekam...

wtorek, 4 lipca 2006

sąsiedzi

Dziwni ci moi sąsiedzi. Jeszcze nie było 12, napuściłam wody do wanny, uwielbiam zanurzyć się cała, co prawda jest trochę mała ta moja oaza spokoju, ale leprze to niż nic. Zdjęłam ubranie i powoli wchodziłam do wody o temperaturze chyba z 50 stopni ciepełka... a tu nagle ktoś wali do drzwi krzyczy coś na korytarzu, nie ważne, nikogo nie ma w domu pomyślałam i nie przerywałam sobie jedynej przyjemności na którą mogę sobie pozwolić. Uspokoiło się trochę, choć jak to w bloku wszystko słychać, echo niosło pukanie i wrzaski pod innymi drzwiami. Chyba nikt nie otwierał drzwi.

Dobra godzina odpoczynku, a na korytarzu awantura. Słychać głosy mężczyzny tak ok 30 lat i kobiety, ten dobrze rozpoznałam, pani Reksiowa, skrzeczący głos który jak pianie koguta budzi rano pod oknami wyśpiewując: „hej ho hej ho na spacer by się szło” maszerując z pieskim przez osiedle. Wielka awantura szamoczą się oboje, ona krzyczy że on jej jajkami w okno rzuca kiedy jest ciemno, on znowu że zatłucze tego psa bo hałasuje i spać się nie da. Tłuką się, przeklinają.Reszta sąsiadów wybiegła interweniować, więc mężczyzna puścił panią, która go prowokowała im on bardziej wściekły to tym z wyższej półki odpyskówka była. Wyszedł furiat z bloku, iskry za nim leciały, a ona żaliła się jaki to z niego potwór, nie dobry, że bije, śmiercią grozi. Swoją drogą dziwne bo poznałam w swoim krótkim życiu osoby katowane, bite i poniżane, ale one raczej nie miały sił na sprzeczki i waleczność, a tym bardziej na forum mieszkańców. Cóż okazało się z jej wywodów jedno, że owa pani jest teściową tego pana, i tak im sobie sielankowo życie płynie.

7.

Siedziałem w pokoju. Dzień jak co dzień. Wróciłem z pracy trochę później, bo trzeba zobaczyć, czy jeszcze rodzinka żyje, zwłaszcza, że niedaleko mieszka. Teraz będę miał spokój na następny tydzień( zresztą inni raz na rok zadzwonią i tak też jest dobrze). Tak „usamodzielniłem się”. Po co? Kiedyś i tak trzeba by było. A tak, to całkiem fajnie się mieszka. Mieszkanko 26 m na dwie osoby to całkiem nieźle, gorzej jak powarczymy na siebie, tzn. głownie ona warczy.

Lubię jak jest taki spokój w domu, wszystko ma swoje miejsce i czas. Dziewczyna studiuje siedzi w domu jak mnie nie ma, teraz, na wakacjach zwłaszcza, ja mam prace. Czasem ciężko jej zrozumieć, że ja wracam zmęczony,pracuję przecież od 7 rano. Potrzebuję ciszy spokoju i czasu dla siebie,ale ona i tak mi mówi, że w pracy mogłem zająć się sobą. Ciągle tylko słyszę że nie poświęcam jej uwagi... przecież wszystko co robię jest dla nas, ja tak zarabiam na naszą przyszłość. Ona nic tylko pretensje. Przestała się uśmiechać,rzadko się odzywa, nie mówiąc już o rozmowie, wypomniała mi że ja nie zwróciłem uwagi że zmieniła makijaż, że codziennie szykowała się na mój powrót żebym tylko na nią uwagę zwrócił żebym tak sam z siebie z prawdziwym nie udawanym, nie zmęczonym głosem powiedział że jest śliczna i że kocham tylko ją, że nie zauważyłem nawet że kupiła sobie nowe bluzki żeby mi się spodobać. Nie będę przecież zwracał uwagi na takie duperele, wygląda przecież jak wygląda, w ciuchach, czy bez, znam ją przecież. Przesadza. Powiedziała nawet że schudła dla mnie już pięć kilo, ale ja też mam to gdzieś. Kocham ją taką jaka jest, a jak chce się odchudzać to tylko dla siebie. Trochę się duszę od tych jej ciągłych zarzutów, a ja przecież nic nie robię. Wymyśla sobie i tyle, to chyba z nudów, mogła by się czymś zająć to miałbym święty spokój. Niech idzie tam u jej ojca remont trzeba skończyć ale nie ona woli siedzieć i patrzeć się w ścianę. Jej sprawa. Ja umiałbym się zająć czymś na jej miejscu. Jest bardzo wkurw... jak tylko popatrzę się na jej siostrę, to mnie najbardziej denerwuje, to prawda lubię sobie popatrzeć na ładne proporcje, ale to przesada. Przecież to ją kocham, to z nią jestem więc o co chodzi, z resztą to absurd, przecież patrzeć mogę na kogo chcę. Nikt nie ma prawa tego mi zabronić. Powiedziała że nie o to chodzi, że to sposób jak mierzę jej siostrę przy jej obecności, że się zapominam, że jej już tak nie pożeram wzrokiem, że pamięta jak pierwszy raz się na nią patrzyłem i że to było właśnie w ten sposób. Ten temat naprawdę stał się już nudny i dla mnie, i dla niej. Najdziwniejsze jest to że jak kupiłem jej dzisiaj róże i chciałem zabrać na wycieczkę zarzuciła mnie podejrzeniami, coś w stylu że to w formie przeprosin za to że w nocy przesadziłem, albo też że jej siostra mnie zaraziła energią i postanowiłem coś wreszcie zrobić, a co, więc na ten zamek chciałem ją zabrać, nawet słodko na nią mówiłem, a uzasadniała to tym że to ona wcześniej mnie na siłę wyciągała z mieszkania albo z propozycjami wychodziła a ja tylko nosem kręciłem. Doprawdy nie rozumiem tych bab. Wszystko im przeszkadza.


Więc tak tylko dodam jakby ktoś się nie domyślił że ten tekst pisała kobieta (mężczyzna nie robi takich wywodów a z pewnością szkoda byłoby mu zaśmiecać tymi bredniami komputer).

Więc jeszcze tylko, że istnieje ładnie ubrana w słowa piramida Maslowa, która tylko porządkuje formalnie to co jest w sercu każdego człowieka, że kobiety mają inne potrzeby jak mężczyźni, dlatego są konflikty.Kobieta woli akceptację, poczucie że jest atrakcyjna pod dwoma względami, też 100% poczucie bezpieczeństwa, mężczyzna zaś swoją wolność wyboru, swoją funkcję.

Daję więc Ci wreszcie Twoją wolność kochanie. Nie będę ci nic wypominać, choć nie wiem czy to jest dobre wyjście, gorzej, bo z teorii wiem, że to na pewno nie jest dobre wyjście (ale jestem oportunistką ,czego przykład miałeś wczoraj w nocy, i nie mam siły walczyć). Szkoda tylko że jeszcze ani razu nie próbowałeś zrozumieć moich uczuć ani tego skąd one pochodzą tak wiem ty byś powiedział że ja twoich tak samo, masz odpowiedź na kilka pytań jak chcesz kieruj się do źródła i naucz się wreszcie widzieć, słyszeć i czuć, PROSZĘ. Jak ja mam cię kochać jak ty mnie „przestałeś”...?

poniedziałek, 3 lipca 2006

Skażeni

Weszła do sklepu szybkim krokiem. Nawet nie spojrzała mu w oczy, z opuszczoną głową powiedziała

- Dzień dobry panie Jarku. Czy już ktoś przyszedł? - Patrzył na jej twarz.
Po chwili ciszy odpowiedział jej swoim niskim, spokojnym, głębokim głosem

- Witaj, wejdź do środka, dziś będziemy sami.

- Jak to? Przecież tyle roboty.. - podniosła głowę i zapominając o swej postawie szarego człowieka obrzuciła go pytającym spojrzeniem

- Nie możemy, to ja pójdę.

- Przecież to w niczym nie przeszkadza,oboje jesteśmy tu w konkretnym celu... prawda? Wejdź więc do środka, do biura i nie marudź!

W sklepie panowała cisza, dobiegały tylko głosy roześmianych przechodniów z ulicy. On podszedł do drzwi i przekręcił zamek. Potem powoli ruszył do biura. Dziewczynie zamarło serce. Podążała za nim krok w krok, teraz jest bez wyjścia, nie zna dobrze tego mężczyzny, widywała go na spotkaniach w sprawie pamiętnego referendum. Powierzchownie łączyło ich wspólne przekonanie o tym, że trzeba się pozbyć pewnej osoby z pewnego stanowiska, różnica była jednak w celu. On jako przedsiębiorca chciał wyklarować swoja drogę do zysku, ona walczyła z pobudek ideowych (zresztą to całkiem normalne u takich "człowieczków", którym dopiero życie ma otworzyć oczy na rzeczywistość).
Wszedł do biura, przyciemnione światło małej lampki na biurku otulało jej ciało, była wpatrzona w monitor komputera.

- Widzę jednak, że chyba nie będę potrzebna, pan wszystko już przygotował, ten plakat w całej swej okazałości wystarczy.

- Mylisz się. Teraz ty mi zaprezentuj co potrafisz. Powiedz co takiego zrobiłaś od ostatniego spotkania. Sekretarz dał ci przecież odpowiednie pisemka.. - zaśmiał się ironicznie.

- Panie Jarku nie przyszłam tu po to, żeby pan robił sobie ze mnie żarty. "Nie pan zresztą pierwszy mnie tak traktuje, ale czemu, na więcej mnie stać? Kiedyś wszyscy docenią moją wartość. Tylko dla niektórych będzie już za późno. Potrafię się mścić, choćby kosztem wszystkiego co kiedyś miało dla mnie sens, potrafię.. ktoś mi powiedział że dzięki mnie uwierzył że istnieją dobrzy ludzie, jednak za nim to usłyszałam, właśnie dzięki tym których kochałam stałam się tym co widać, nie ma we mnie nic z człowieka, nic .. trochę za późno mój drogi, a tak w cudzysłowiu to powoli zaczynałam cię kochać, choć nie wiedziałam co myślisz. Rozumiałam. Jak to powiedzieć, może ból, może niedosyt szczęścia.. tak właśnie o to chodzi. Ty myślałeś tak jak ja. Fatalista we własnej osobie mój drogi. Za późno mi to powiedziałeś.. tyle wtedy miałam Ci do zaoferowania.. Panie Jarku teraz panem się zajmę. Proszę kontynuować ..".

Wyprostowała się po chwili, odsunęła swe długie, sięgające za łopatki, trochę zniszczone, tlenione blond włosy do tyłu. Jej spojrzenie obojętnie tkwiło w ekranie komputera. Jeszcze tylko przełknęła ślinę i powoli niezręcznie na klawiaturze zaczęła wystukiwać treść oskarżeń, z jaką zdążyła się już zapoznać. Starała się żeby słowa trafiały do serc mieszkańców tejże metropolii.

A on przyglądał się jej palcom, nadgarstkom, powoli, bez chwili przerwy śledził tor jej postrzępionych kosmyków włosów kołyszących się na wietrze z małego wiatraczka stojącego tuż obok warstwy papierów. Zaczynając od czoła rysował jej twarz zapamiętywał każdy szczegół, piegi na policzku i nosie, różową lekko przygryzioną jej wargę, długą, biała szyję, jędrne piersi, opalone ramiona. Utkwił wzrok na karku. Siedział za nią. Oddech stawał się coraz szybszy, coraz głębszy... przerwała pisanie.

- Co pan robi? -ockną się z letargu.

- Podziwiam twoją pracę..

- Tak, naprawdę?

- Tak. Hymm,.. więc na czym to skończyliśmy?

Wtedy zadzwonił jego telefon. Nie odbierał.

- Czemu pan nie odbiera? - uśmiechnęła się. On wyjął telefon z kieszeni.

- Tak słucham? Tak, nie słyszałem!! Od dzisiaj. Daj spokój. Jak zwykle przesadzasz! Dobra, skończ już, my tu pracujemy... Idę! - wyszedł z biura trzymając w ręku kluczyk od drzwi wejściowych.

Do pokoju, gdzie siedziała dziewczyna weszła kobieta. Wysoka, postawna zadbana o krótkich ciemnych włosach.

- To moja żona.

- Miło mi. - dziewczyna wstała i w powitalnym geście wyciągnęła rękę, kobieta zlekceważyła ją.

- Witam. - powiedziała do dziewczyny od niechcenia. Potem zwróciła twarz do męża.

- Idziemy porozmawiać!! - wyszli na zaplecze. Dziewczyna nie mogła skupić się na swojej robocie. Dobiegały ją wrzaski. Ktoś wybiegł trzaskając drzwiami. Słyszała jeszcze jak kluczyk przekręca się w drzwiach.

Po chwili ciszy wrócił on. Stanął w drzwiach. Głowę miał pochyloną choć oczy wpatrywały się z dziwnym wyrazem w dziewczynę. Na ustach pojawił się delikatny uśmiech.

- Ciesz się że całe życie przed tobą, nie pakuj się nigdy w coś co będziesz potem żałowała. Jesteś piękna i do tego zdolna, rzadki okaz ktoś powinien się o ciebie zatroszczyć - serce jej waliło jak słuchała tych słów, nikt nigdy jeszcze nie sprawił że płonęła.. Wiedziała że on ma do niej inne podejście niż do członków zebrań, myślała jednak że traktuje ja jak gówniarę która nie ma prawa głosu. On był również pośrednią przyczyną dla której uczęszczała polną 6, gdzie mieściła się mała klitka opozycji. Chciała mu coś udowodnić, a jednocześnie sobie. Zapatrzona jak w bohatera, on jedyny wydawał się kompetentny, on zagrzewał do walki, z rozsądkiem łagodził wewnętrzne spory.. Tak, to chyba zaczynało być coś więcej..

CDN

wtorek, 18 kwietnia 2006

6.

Dziś kolejny dzień z życia, mam żal do ludzi, bo nie pozwalają mi żyć tak jak chcę, w spokoju, niezależna. Jednak człowiek jest zawsze zależny...zależny od uczuć. Jest sobie pewien ktoś. Je, pije, śpi, myśli, i tak wkoło. Jest ktoś kto przez to, że nie śpi, nie je to tylko myśli, myśli dlaczego, po co, skąd, dokąd... tylko i wyłącznie myśli. Ta zdolność rozwija się w nim jak słuch u niewidomego, jak społecznictwo u bezdzietnej. Te myśli nie są przekleństwem, są darem, choć przeszkadzają czasem, dają ukojenie lub mękę istnienia.

Żeby tak tylko sobie żyć trzeba mieć zaspokojone potrzeby bytu i tego przyziemnego, i tego ponad nas. Żeby było to możliwe trzeba znowu na przekór wszystkiemu z buntownika stać się istotą społeczną, bo bez ludzi ani kroku dalej. Tak więc życie wymaga przystosowania, po to by być kreatywnym, by być panem swego losu. Dziękuje „ciekawemu” za to że zwrócił mi uwagę na parę kwestii, choć pewnie miał inny cel.

Polecam blog zycieciekawe.blog.onet.pl

niedziela, 9 kwietnia 2006

chcę się wyżalić

Ty myślisz, że życie jest takie proste. Zrozum mnie. Twoje życie to zawsze była ta kwadratowa skrzynka. Tyle wystarczy ci do szczęścia. Ja tak nie potrafię. Duszę się. Duszę się w tych czterech ścianach, bo do nich jakoś, też nie zdążyłam przywyknąć. Nigdy zresztą nie przywyknę.

Patrzę przez okno, jak to robią te stare babcie, blokersi inaczej. Siedzę patrze na ścianę, nic nie myślę nic. Parzę na ciebie taki szczęśliwy, aż mnie drażnisz. Ja nie mam swojego świata. Dziwisz się moim nastrojom. Wytłumaczę ci. Nie podoba mi się tkwienie w niczym. Zawsze mogę sobie znaleźć sobie coś do roboty. Zawsze coś... ale powiedz mi co.Książka? Nie, bo się duszę w tej przestrzeni. Nie... Nie mogę tak. Czuję się jak roślina, albo gorzej jak ten mój pies, którego samochód potrącił, tyle w nim życia oczy się śmieją, już chce biec, już czuje ten powiew wiatru na dworze, widzi jak wszystko budzi się do życia, ale nie on, bo jego nogi są sparaliżowane, choć nawet pragnie biec, czołga się, chce by tak ja inni, nie może. Patrzy dookoła, nienawidzą go, nienawidzą go ludzie bo robi pod siebie, bo jest problemem. Ale przecież jest. Czuje. Pragnie wolności pragnie wyjść. Zamknęli go ludzie w szopie,(mnie zamyka własna wola, to ona paraliżuje mi stopy) żeby nie musieć na niego patrzeć, na jego wolę życia. Zamknęli, ale kac moralny został.Nic więcej mu przecież nie było jak to, że dwie tylne nogi zwisające bezwładnie, i to ,że od panicznych prób chodzenia zdarła się skóra. Jego bólem było to, że nie mógł wyjść ,a tam wewnątrz niego coś krzyczało chcę wyjść. Skomlał wył, każdy myślał, że tak lepiej jak jest w zamknięciu. Więc tak tkwił i dusił się tak ja teraz. Po pewnym czasie pozwolono mu umrzeć, nie doczekał lata.

A ja ? Nauczyłam się żyć. Nauczyłam się biegać. Odkrywać błądzić i wracać. A teraz? Co ja mam z życia. Co ma mnie cieszyć? To, że siedzę i patrzę na ciebie. Że siedzę i cieszę się z życia?

Nie udaję, z tego możesz być dumnym,choć pewnie uważasz to za przekleństwo. Ty wiesz co w życiu robić ja nie. Popatrz na siebie, kiedy ja zajęłam ci komputer. Siedzisz, patrzysz, patrzysz myślisz, dusisz się, dusisz, a wystarczy chwila,że posiedzisz sam ze sobą. Tylko tyle. Teraz rozumiesz? Duszę się, bo nie mam celu. Chcę wyjść, ty nie. Chcę biegać, ty nie.Chcę być z Tobą, jestem. Jestem ...

Mój stary tomik

I nic nie było
tylko dwa serca,
i jedna dusza...
z zakurzonych dwóch ciał

i nic nie było
tylko „miłość”,
w jednym spojrzeniu...
zaklęcie!

i nic nie było
bo krótko trwało,
aż wieczność całą.

lecz więcej warte to„nic” pozostało
niż
całość wspomnień-urojeń,
dni przepłakane
noce goryczy
pełnie srebrzyste
aksamit.
lata dziecięce
niepokój
-w lodu bryłę przebrany.
cierpienia bliskich
tęsknota do (od lub za)
wiara z każdym dniem umniejszona

i niby „nic”, a wszystko.
i na zawsze
i wszędzie
i
kochać Kochać


*


wpatrzony w jasność,płomieniem złudy przybraną
obdarzyć cię mogę
(tylko tyle potrafię)
polarnym westchnieniem...
i uciec,
jak to było (pamiętasz?)już w mym zwyczaju nie raz -
w krainę milczenia, ascezy.

Gdy dziecku nikt nie tłumaczył,
tak w geście,
jak i w prozy
arcy utworze
samo musiało kreślić
węglem szkice, grube linie bez światłocienia,
kiczowate obrazki,
rozmazaną perspektywą przyćmione,
ze łzami w oczach ucząc się życia,
gdy nagle nagroda...
w potoku ognia, enklawie błękitu, w ukrytej mądrości symbiozie rozumu i serca
ukojenie znajdując, wgłębię twych oczu wtulone... dziecko.
Zbaw mnie esencjo słodyczy,
naucz mnie swoich myśli


*


(28.07.2002)
Tak to już jest na tym świecie
ciało się z duszą plecie
choć ona mu w twarz prosto pluje, to on nie puszcza i wciąż chce brać,
a ona biedna dlatego choruje
i od łez zżera ją rdza

Lecz będzie wolna!...
Anielska, czysta
Choć umniejszona przez ból
(jak tylko krew jemu całą wyssie
i nie zostawi
mu „snu”)


*


„Elizejskich... pole”

Sokratesie, tym mnie znałeś,
moja dusza twoją jest,
ciało zrzucim
po co błazen?
ku pociesze naszych
serc!

zadrży ziemia, runie
ziemia
runie ziemia
pojmie żądze,niepewności
lecz czy motyl zrodzi się?
może to jest akt obrony
przed nicości grozą w nas?
może myśmy cię stworzyli
...przedstawienie musi trwać


*


„Niedosyt”
Rozpromieniał uśmiech,
z namiętności zburzonym porządkiem regularnych konturów.
Skaza,
czy tylko chwila ułomności?
Ukojenie w skończonym smaku wanilii,
za chwilę gorycz wspomnienia,
Tęsknota.


*


Niedoskonała, dziurawa
pozorności zasłono, ułudo...
przeklęte wizje przeklętej chwili
szczęśliwości kat na imię.
Biegnie mały chłopiec,nie
Nie,
to tylko zwiędłe życie nową szatę ubrało.
Ratunku... a bohater?!
Ten rycerz na koniu białym
A miecz jego to prawda
A serce jego to żar
A on nie żyje
A ja śnię
A ja wciąż jeszcze śnię!


*


Tylko raz...
Boże jedyny...
Choć wiele już takich chwil było
Rozdarte marzenia się zlepiły,
Bo świat lepszym się zdaje.
Teraz
Skaczą radośnie,
Choć z mniejszym zapałem,
Bo życia się boją
I ufają tylko
Sobie nawzajem.


*


Latarniany blask
Przytulny, ciepły
Totalny
Latarnie – zazdrośnice obłudne
Wyrafinowane panienki
Chcą przysłonić blask
Nocne niebo
Nieskończone w swym wdzięku,
Ogromności ekstazy.
Niedoścignione
W wyższej kategorii piękności.
Latarnie w dzień powszedni ubierają swe cepelniane sukienki
Z miną dziecka
Słodkim uśmiechem
Czarują, by to je podziwiać.
W głębi duszy znają całą prawdę
I śmieją się z głupców co całują im stopy.


*


„Dla Ł...”

Biegniesz samotny, choć
Tyle oczu, kroku ci stara się
Dotrzymać.
Uciekasz a droga długa zżera ci duszę
Szczęką z bez nadziei lepioną
A twoich łez nikt nie widzi
A twego serca nikt nie zrozumie.

O tak wiele prosiłam cię Panie
I mogła bruderschafta pić z Tobą
Lecz udławić się mogłam
Niezdrową
miłością...
W końcu wyplułam
(bo tak kazał mi świat)
pięść Afrodyty

Normalnie barwy widzę
(wynaturzone)
choć (nie) lekko na duszy

czemu Jorki wciąż milczy?
A ja w tumanach kurzu miałam swe i tylko swe szczęście
tęsknota (była) siłą mą teraz. Nadzieję każą mi odtwarzać
choć przede mną
pustka
więc Jorki, jak będzie?


*


Mówiłeś
Wielki Panie
by trwać
Milczałeś, król umajowy
o wolności,
radośnie śpiewałeś
łykając gorzkie łzy.
Nadzieję siejesz,
że dosięgnąć mogę.
Dajesz siebie, by
(dla swej zachcianki)
ulepić od nowa
spokój anielski
swojego serca.


*


„Dla M...”

To nie miłość,
Kim Ty jesteś? kto przepustkę Tobie dał?
Zdarłeś ze mnie maski wszelkie
wiesz już w co ja sobie gram.
Gdzie się ukryć, nie mam cienia,
manipuluj ciałem mym
Tego pragnę, tego żądam
Dla zabawy Ciebie mam

Ty mnie nie znasz,
gdzieś jest...
Gdzieś jest głębia?
Z Tobą nie dosięgnę jej.
Tobie życia mego nie dam
Tobie nie poświęcę się

Tyś jak ojciec, jak potęga
onieśmielasz siłą swą.
Płonę ogniem Twoich oczu,
opętana żądzą twą
Jak rozumieć, to do końca
lecz w układzie
„Ty i ja”.


Reszta świata się nie liczy
i moralność i etyka
wszystko jedno jak nas nazwą
wina i tak będzie ma,
bo alibi twe to męskość.
Nie mam nic na swą obronę
nikt nie słucha,
nie zrozumie
Tak już jest zrobiony świat.


*


„Bohater”
Zapomniała już, że warto,
czemu blednę, brak mi tchu;
zapomniałam czym jest życie,
nie odrzucaj moich ust;
zapomniałam, lecz Ty także,
już „ratunku” próżno rzec
Ty odejdziesz w swoją stronę, a ja zawsze będę mieć
ten niedosyt, słodki smak
zakazany owoc,
który łączył serca dwa
lecz i te dusze co stchórzyły
i te światy co ukryły głowy w brudny syf.
Ty umarłeś, ja umarłam,
pluję na ten głupi plan
na tych ludzi, tę obłudę
kto prawdziwy? - mistrzu mój
wesprę się na Twych ramionach
(nic mi więcej niepotrzeba...)
czuć chcę tylko
oddech, zapach Twój.
I zapomnę czym jest strach, ucieczka.
Czym jest!


*


nic nie boli, jak dobrze
przy Tobie
przy... Tobie

nic nie czuję,
bo nie mam serca,
nigdy też kochać nie będę
i nie poznam czym jest namiętność,
choć w twych ramionach zasypiam
będę żyć w próżni
w próżni!!!

będę żyć przy Tobie i
grać
i bawić się Tobą
i nim, i wami
wszystkimi
już zapomniałam...
jestem zła
jestem
nie ma mnie
lecz czy tak potrafię,
jak nie to zginę.


*


nie wierzę w żadne słowa
czy z ust ojca
czy sąsiada
czy Boga padają
tylko w myślach rozmawiam
tylko w myślach słucham
kiedy cisza w hałasie
tylko wtedy zasypiam
lekko
i zawsze chcę tak śnić
i zniknąć
śmierci podać rękę
bać się? nie boję!
Strach tylko przed krzywdą dla bliskich.


*


kto tam? Czekałam...
nie dzień, nie dwa
lecz wieczność
zaparzyłam herbatę.
Już dawno wystygła
A wczoraj goniłam ideał,dla gościa
dla gościa
ideał z powłoki i myśli
...uciekł
A wczoraj to dzisiaj
A jutro też znam
Kto tam?

Szczelnie ubrana
po samą szyję
i ślepa jak zawsze
wpatruję się w czystą tkaninę
przypominam sobie te barwy
których nie widziałam
łakoma słodyczy
choć tylko z opowieści
liznęłam ich smak
czekać wciąż będę
więc
Kto tam?
bo jak coś,
to mnie nie ma!
mnie jeszcze nie ma.


*


„Zrozumienie”
Okaleczonemu lepiej?!
A jak nie ułoży układanki
z rozsypanego świata
A jak zamknie się we łzach
zaklętych
i śpiewać będzie o lepszym
życiu
z nadzieją, że jego ból
ktoś zasmakuje
łaknąc przeszłości
będzie skamlał;
pragnąc miłości
będzie nienawidził
i pozostanie sam
dla swoich niespełnionych
marzeń
z żalem patrząc w przeszłość
skąpany w zazdrości.


*


„List pożegnalny!”
Na pożegnanie tylko uśmiech
wam pozostawię, byście myśleli, byście wierzyli, że szczęśliwa w waszych ramionach
i ...zniknę
bo sił mi już brak
by udawać, grać;

Nie umiem kochać,
przynajmniej tak jakbyście chcieli
Nie umiem milczeć
na to co złe
Wyrwaliście mnie ze świata marzeń,
Nie zapomnę tego,
okrutni,
zabraliście mi wszystko
jestem naga; na zawsze.
Myślicie, że was kocham,szanuję,
wierzycie, że dobro jest w was
A zemsta będzie słodyczy nektarem,
szkoda tylko, że już beze mnie,
lecz dla tych co mają jeszcze siłę by walczyć
rozkosz tę ze spokojem pozostawiam
na wieczne nie oddanie.
Żegnajcie
płakać nie będę i pomnie nikt nie zapłacze...

poniedziałek, 3 kwietnia 2006

5.

wróciłam

kocham Cię i dlatego muszę to zrobić

Drogi czytelniku to mój ostatni blog. Jeśli kiedykolwiek się pojawię to pod innym pseudonimem.

Jak ja głupia sądziłam, że pisane mi jest szczęście. Nienawidzę tego Świata. Wracam do poprzedniego życia. Tam gdzie teraz jest mój brat. Czemu stamtąd uciekłam? Bo tam tylko nienawiść, i zakłamanie, które przesyciło mnie na wskroś. Byłam na detoksie. Był nim Andrzej. Myślałam, że coś dla niego znaczę, że COŚ DLA NIEGO ZNACZĘ. Myślałam...

Jestem tak samo parszywa jak te bagno w którym grzęzłam.

Zabiorę kwiaty, bo on nie lubi kwiatów, aż go biała gorączka brała jak prosiłam żeby podlał. Wezmę jeszcze ten komplet naczyń, bo pożyczyłam go tylko od mamy. Chętnie bym mu zostawiła, ale mama dostała go na gwiazdkę. Pierwsza rzecz, z której tak naprawdę się ucieszyła (dobry pomysł miała moja siostra, bo ja tak banalnie, jak zwykle kosmetyki i to przeciw zmarszczkom. Żebyście widzieli minę mojej mamy, myślałam, że mnie udusi).

Oczywiście moje kochane książki, których wcześniej chciałam się pozbyć na allegro. Bo kogo obchodzą w dzisiejszych czasach książki o depresji, strachu, które sączą niezagojone jeszcze rany, kogo interesuje album malarstwa, co dla mnie był pamiątką zdrady, jak miałam „własny kurorcik” (ja naiwna, przecież wtedy miałam już nauczkę, że ludziom nie można ufać, zwłaszcza bliskim). Teraz ufam mamie i tylko jej, choć sama też nie radzi sobie z życiem, zresztą jak ma sobie radzić skoro kazałam jej jechać tam na zachód, że będzie dobrze,bo tam więcej zarobi. Kazałam , a ona mnie posłuchała tak jak pies ufa swemu panu, kiedy ten wiezie go na uśpienie. To jest rzecz, której sobie nie wybaczę. Ktoś powie, że przecież mama ma własny rozum,ale ja powiem jedno. Ona mnie zastąpiła, bo ja nie mogłam wytrzymać. Przecież, sama mogłam zarabiać na swoje życie, tym bardziej, że matka poświęciła swoje już w momencie gdy przyszłam na świat, czego nie mogę powiedzieć o ojcu, choć mówił że przecież nas kocha to pił na potęgę i pozwalał, żeby mama wypruwała sobie flaki, a on pił kawusie i czytał gazetkę. Chciałam, żeby mama nie kochała jak wracała zdyszana z pracy, co w zamian słyszała, że jest kurwą, że puszczała się w rowie. Jak więc miała mnie kochać. Chciałam więc zasłużyć na miłość.Robiłam wszystko, rąbałam drewno paliłam w piecu, obiad porządek, itd czasem jeszcze się uczyłam,oceny miałam świetne, bo przecież muszę być idealna, muszę być najlepsza ,żeby ktoś... mnie pokochał. Siedziałam cicho i patrzyłam, jak mama wyżywa się na najmłodszym dziecku, bo słabe i nie odda. O takich karach jak widziałam jako gówniarz teraz uczę się na pedagogice. Mama jednak była dobra i jest, bo wiedziała co to obowiązek, a to my jesteśmy jej parszywym obowiązkiem. Ona jest tam sama, poniżana,traktowana jak gnój. Skąd wiem, bo byłam dokładnie w tym samym miejscu co ona. Niemcy nie traktują Polaków jak ludzi, zwłaszcza schwarzarbeiterów, bo są na niższych prawach, i myślą, że my nie mamy własnego życia,że pochodzimy z innego świata. Oprócz tego, że sprzątałam 16 domów w tygodniu(teraz to robi mama), opiekowałam się starszą kobietą ,więc wiem co mówię. Nie doświadczyłam choćby odrobiny ludzkich uczuć, zawsze pozostaje bariera. Boże jak ja tęskniłam wtedy do Andrzeja, znosiłam wszystko z godnością bo wiedziałam, że wrócę do niego, że mnie przytuli. Chciałam wrócić idealna, więc odmawiałam jedzenia, kiedyś zachorowałam na anoreksję, potem miałam bulimię,ale to długa historia. Z czego nie da się całkowicie wyleczyć, a w głowie już na zawsze pozostają myśli, że jest się czymś ohydnym , że chcę być idealna. Kiedy bulimia miała ostry obrót kupowałam tony żarcia i słodkich i kwaśnych suchych i mokrych. Zamykałam się w stodole i jadłam, jadłam (nie potraficie sobie wyobrazić jaki żołądek jest pojemny, potem rzygałam, i znów jadłam. W bulimię wpadłam po tym jak mama koleżanki zobaczyła jak schudłam, potem się popłakała, bo jednak mnie trochę lubiła. Wówczas zareagowała mama, bo przecież zaczęłam wstyd po ludziach przynosić. Nie ważne ,że brzuch miałam przyklejony do kręgosłupa, tak się wygląda jak równo dwa miesiące nic się nie miało w ustach. Jadłam tylko dla pani Róży. Bo pierwszy raz ktoś zapłakał nad moim losem. Jadłam i wymiotowałam, jadłam i wymiotowałam. Z czasem coraz więcej i więcej. Aż przytyłam z 42kgideału stałam się obrzydliwą masą 70. Teraz ważę ok 60, bo to dla Andrzeja, wszystko dla niego. Ale tamto za mną. Jestem tym czym byłam. Kłamstwo, że ludzie się zmieniają

KOCHAM CIE dlatego wyprowadzam się, nie chcę zniszczyć ci życia, ani Ciebie, zasługujesz na lepsze...

niedziela, 2 kwietnia 2006

4.

Zawsze byłam sama błagałam kogokolwiek o to by mnie wysłuchał by był przymnie, nienawidzę być sama. Po latach myślałam, że znalazłam szczęście, że on będzie przy mnie, że będzie kochać. Jest przy mnie w tym samym pokoju,jest przy mnie parę centymetrów różnicy w odległości, czasem przytula, czasem, powie, że mnie kocha, całuje kocha się zemną, mówi, że zawsze będzie ze mną. Nie ma go!!!!!!!!!!!!! Jestem sama, sama ze sobą w tym wielkim mieszkaniu, sama ze swoim żalem. Zła na siebie, że pozwoliłam na to.

Kiedyś błagałam mamę w ten sam sposób, żeby była przy mnie, żeby mnie rozumiała, żebym była naprawdę ważna, nigdy tego słowa nie usłyszałam,nigdy nie czułam, że ktoś będzie mnie kochał o tak, bezinteresownie. Teraz miało się wszystko zmienić. Nie!

NIE! Wystarczą mi słowa, teraz patrzę na moje życie z innej perspektywy. Dlaczego kiedy potrzebuje żeby on mnie zrozumiał on udaje, że nic nie widzi, że nie widzi, że coś się dzieje ze mną.

On jest taki głupi, czy ja, że on kiedykolwiek mnie zrozumie.

Nie, to nie jest szczyt moich marzeń, żeby on żył własnym życiem, a ja własnym. Czekałam, żeby choćby powiedział, że chce porozmawiać, chciałam usłyszeć, że interesuje go to co się wydarzyło, co zmiażdżyło moje serce. Chciałam, wiem już, że nie mogę chcieć, że już nie mogę wymagać, bo i tek usłyszałabym, że jestem samolubna, że nie myślę o jego uczuciach.

Że moja mama jest ważniejsza, martwię się o brata, że rodzinę mam popieprzoną, że tracę nadzieje w życie, że wracają dawne lęki, ale nie przecież to wszystko nieważne, że mam udawać, że nic się nie dzieje, nic. Że jestem szczęśliwa i mam zawsze być uśmiechnięta. Nigdy nie chciał rozmawiać o moich uczuciach, tzn o uczuciach chciał, ale nigdy mnie nie rozumiał, ani nie chciał.

Do czego to zmierza. Do czego????

Jego życie jest takie poukładane, tylko ja mące jego spokój jego ciepłe gniazdko. Skąd on ma tą zdolność do udawania, że nic nie widzi, że nic się nie dzieje. To uciekanie od problemów, czy też pewna taktyka obronna przed tym co miał w domu.

Wiem teraz tylko tyle, że potrzebuje wsparci, a nie zimnego, OBOJĘTNEGO podejścia do moich problemów.

Czy na to nie zasługuje. Dopiero co natym kruchym gruncie odzyskiwałam wiarę w siebie, ratunku bo sięwali.

czwartek, 30 marca 2006

3.

Wyobraź sobie, że mieszkasz w obskurnym mieszkaniu, gdzie każdy Twój ciuch śmierdzi wilgocią, twoje włosy, twoje życie... To spotkało cie niedawno. Wcześniej, tylko wieś, jasny system zasad. Teraz to się zmienianie ważne dlaczego, po prostu,tak miało być. Zagubiony w nowej rzeczywistości. Poznajesz nowych ludzi, tzn przez przypadek poznajesz nowych judzi. Tylko dzięki temu , że osoby z którymi mieszkasz, nie mają takich zahamowań jak ty. Masz młodszego brata. Jakie wrażenie wywierają na tobie jego przygody. Nie umiesz żyć własnym życiem. Matkujesz, zgrywając się na lepiej znającego życie, choć tak na prawdę twoja wiedza jest taka, jak dziecka w drugim roku życia.

Pewnego dnia przychodzi pewien 16sto letni chłopak, patrzy na ciebie szuka ratunku, którego nie znalazł od bliskich sercu, nawet nie ośmielił się o takowy prosić. Wiedział co dobre na poziomie piagetowskim. Wiedział i dlatego przyszedł do ciebie,bo nie chciał czuć się egoistą...

Mówi, już nie mając sił krzyczeć, mówi...

-co ci jest

-czemu pytasz

interesuje cię to?

(cisza)

-tak

-matka w szpitalu leży ponoć ma raka jelit czy coś takiego

(myślisz, że go rozumiesz, więc śmiało)

-moja ma raka piersi, (wiesz, że to śmiertelne, bo skurczybyk złośliwy się trafił, ale skoro matka nic sobie z tego nie robi więc uznajesz to za mało ważne)

-i co

-i nic

żyje

Chłopak odzyskuje nadzieje, wierzy w pozytywny rozwój sytuacji, a co gorsza przechodzi na twój tok myślenia. Jeszcze rozmawiacie, czujesz się lepiej od wszystkich ludzi na ziemi, bo zrobiłaś coś dobrego, pożytecznego, zbawiłaś dusze.

Potem idziesz ulicą kilka dni po tym zdarzeniu, a tuż obok lumpeksu i starej kwiaciarni wisi klepsydra, że pani X nie żyje, pogrzeb odbędzie się tego i tego dnia, o tej i o tej godzinie.

Ty ze swoją przyjemną umiejętnością odstawiasz to na dalszy plan. Czy to pech, czy może zbieg okoliczności, że po drugiej stronie ulicy idzie on, jakby w pustkę,nic nie widzi poza wewnętrznym tunelem ukrytego przed świadomością celu. Idzie chłopak. Nagle spojrzał na ciebie. Chcesz uciekać! Za późno. Już cię przeszywa wzrokiem, oskarża...Patrzysz na niego i wiesz, że ty zabiłaś, nie Bóg...

Jest jeszcze myśl, że chłopak silny jest, to się otrząśnie. A ty?No co? Przecież jesteś tylko człowiekiem!!...

Mija kilka lat, a dokładniej dwa.

On prawie już mężczyzna spotyka Cię w pubie. Patrzy na ciebie, ale bez nienawiści, spokojnie wciąż tak naiwnie jak to robił wtedy.

Ale to jest najgorsze, że ta osoba, która teraz mówi:

- nienawidzę kobiet

nienawidzę życia.

Wciąż ci ufa jak kiedyś bez żalu. Ta osoba znalazła sobie własną ścieżkę obrony, przed takimi jak ty, czyli obarcza kolokwialnie całości grupy. Czy ty z tego powodu czujesz się rozgrzeszona?

- śmierdzi tu pleśnią

środa, 29 marca 2006

2.

...pytanie o sens

„Nie”, uwielbiam używać tego słowa, nawet z przekory, stawiać opór, patrzeć na reakcje ludzi patrzeć w ich oczy i myśleć, jak bardzo pragną słyszeć coś innego. Głupie określenie wpadło mi kiedyś w ucho: ”..że język jest jak MATRIX, gdyż to on tworzy naszą (pseudo)rzeczywistość. Może „nie” znaczy „tak”? Co to jest więc „tak”?

„Nie” umiem obiektywnie patrzeć na Świat, nie mam nawet takiego zamiaru. Zbyt dużo nie wiem, nie rozumiem. Chcę pisać tu o problemach, o tym wszystkim z czym sobie nie radzę, bo zabrakło mi kiedyś jakiegoś bodźca, do tego, żeby rozwinąć w sobie pewien zmysł. Jaki? Może ty wiesz?

Ja go nazwę empatią całkowitą...,bo ludzie empatyczni, oprócz tego, że czują to co inni,rozumieją, to jakby tego było mało, starają się ulżyć w cierpieniu drugiej osobie. Ja choć drzemie we mnie takie pragnienie, NIE UMIEM, nie chcę. Dlaczego? Bo zastąpiło je egocentryczne poczucie winy.

Zdążyłam przywyknąć do mojego świata. Nie chcę nic zmieniać (choć zapewne jutro powiem inaczej). Noszę maskę. Patrzysz na mnie i myślisz, że wiesz cowidzisz :..to prawda, czy złudzenie? To twoja prawda. Moja jest inna. Moja prawda jest inna! Patrzę na ciebie i wiem co widzę, niema innej prawdy nad moją. Czemu? Bo wtedy jest we mnie siła,przewaga, głupota.

Obiektywne pojęcia wymyślili uczeni ludzie (którzy zawsze będą tylko ludźmi, ale z tą przewagą, że poznali pewne mechanizmy), by uporządkować swoje myśli, czy jednak jest coś takiego jak obiektywizm? Jest tylko to co pewna grupa ludzi (nazwę ją społeczeństwem) uważa za słuszne w sądach. Ta grupa ludzi uległa pod pewnym względem temu w co ierzyli poprzednicy, więc koło toczy się nieprzerwanie, a że sceptycyzm umacnia jego tor, a ów głupota jest budulcem wszelkich prostych, mogę postawić hipotezę, że subiektywizm jest pozorny. Dlaczego o tym mówię?

Patrzę na ludzi, oni na mnie. W głowie krąży tysiąc niepotrzebnych myśli, które zasłyszałam. Empatia wiąże się niepodzielnie z emocjami jakie towarzyszą każdemu człowiekowi, jednak jedni mają jej mniej, drudzy więcej.Uważam, że psychopata też miał kiedyś zdolność empatii, bo poczuł ból i widział, że innych też tak samo może boleć,pękła natomiast po czasie nić zespalająca emocje a zdolność ich „odbijania bumerangiem”, wszystko dlatego, że się bronił przed niesprawiedliwością tego co w mniemaniu jego małego„społeczeństwa” było dobrem koniecznym, obiektywnym.

Stawiając mur stał się bezpieczny,on wie że nikt go nie zrani. To jest podobnie jak w anoreksji, kiedy chory odczuwa wyższość nad innymi, dlatego, że oni mają potrzebę jedzenia, a on nie, że jest wolny, ze wszelkich presji, stresu związanego z tym, co niegdyś przysparzało tyle bólu. Tak samo osoba o osobowości antyspołecznej, w odwecie za ból nierozumienia czuje wyższość nad tym, którzy odczuwają isą empatyczni. Nie będę pisać zakończenia, bo to mija się z celem.

Nie ma czystych sądówobiektywnych, nie ma też czystych sądów subiektywnych, taksamo jak nie ma dobra i zła, wartości uniwersalnych. Nie ma pojęćabsolutnie prawdziwych. A co jest prawdą?