sobota, 26 sierpnia 2006

Ten pies miał mi zastąpić ....

Wyciągnąć się mocno i po chwili napięcia mięśni szybko wstać, to moja recepta na ciężki nieżyt świadomości o poranku..A potem ogarnąć się, chlapnąć buzie zimną wodą, a także włączyć radio na Wrocek i wszystko ok, już można prawie funkcjonować. Potem to już tylko dopełnienie kawusią rozpuszczalną w proporcjach 2/3 wody, dopełnić mlekiem no i podwójny chlebuś, razowy z potrójnym serem lub potrójną szyneczką i dużo ketchupu, tego z Pudliszek, żadnego innego. Tak, teraz żyję. Błyskawiczny porządeczek w pyci mieszkanku no i dalej ... nuda, wielka nuda. Chłop w robocie, a nawet jakby był to co, stara śpiewka, bo on przy komputerze,by siedział nie dostrzegając mojej tęsknoty. Ah.

Tak, mówiono mi „znajdź sobie zajęcie”, a kiedy znalazłam i wreszcie poczułam się potrzebna to znowu „tak, i będzie znowu, przyjedź po mnie o 20.00...”

Więc nudy. Ostatnio sposobem był remont rodzinnego domu. Tak. Dom rodzinny (tu chwila na sentymencik). Dom to dla mnie oczywiście to miejsce gdzie zawsze jest coś do roboty, to miejsce kiedy się czeka na kogoś z utęsknieniem aż wróci z pracy, żeby pokazać co dziś się osiągnęło w szkole, żeby pokazać komuś, że zależy ci na nim w różny sposób, chociażby czekając z utęsknieniem, z uśmiechem, ze świeżym obrusem na stole i bukietem kwiatów w wazonie. Ja tak robiłam w tym moim nowym królestwie, ale nikt nie docenił, więc przestałam. Już nie czekam. Już nie tęsknie, bo bolało i boli jeszcze trochę. Tylko co się dziwić, skoro tylko dla mnie tak miał wyglądać dom. Niektórych życie nauczyło inaczej. Dalej.

Chciałam pieska, żeby chociaż on tęsknił, żeby ogonkiem pomerdał, żeby mnie kochał, ale mi niewolno no i muszę zrozumieć..., bo nie jestem sama w tych czterech kątach i tylko mnie tak witały psy jak byłam mała i tylko mnie odprowadzały do szkoły dwa kilometry i co z tego że kocham psy a ktoś kocha komputer, robienie stron internetowych i czytanie wiadomości na onecie. Chciałam mieć kwiaty, kocham kwiaty, też nie wolno, bo nie, bo ktoś nie jest przyzwyczajony, to ja i tak ktosia nie posłuchałam i mam kwiaty, dużo. Ze szczepek jumanych w szkole, u znajomych ,u babci powyrastały śliczne, więc się dzielę nimi z najbliższymi na nowe, świeże mieszkanko, tak, przecież mama też kocha kwiaty, a ja kocham mamę i daje jej to co jest... ważne ... i wcale nie chodzi o przedmiot, ale o istotę tego przedmiotu.

Tak dom to coś pięknego, dom to miejsce do którego wraca się z przyjemnością z wielkim sercem, a ja pragnę domu i wcale nie chodzi mi o to co ja kiedyś miałam, tylko o to, że czuje się samotna i brakuje mi przyjaciela. Po to byłby mi pies, a skoro mi nie wolno to niestety musisz się postarać i ty pomerdać ogonkiem ja wracam.

Niech ten ktoś zaoferuje mi swoją wersję domu, to może będę potrafiła cieszyć się każdym dniem,niech ze mną porozmawia, bo ja chcę go zrozumieć. Ps. Jeszcze dla ktośka nie wybaczyłam do końca, moja psychika się leczy, i czeka, aż ktosiek zrobi coś, że znów się zakocham bez pamięci, i żeby to nie było wyżebrane prze zemnie, dlatego moja bojowa mina jak ktosiek nie robi nic, nic nic. Jak on nie wie jak, to niech poczyta książki, albo gazety dla panów jak uwodzi się kobiety, jak się je zdobywa. No cóż, ale ktośkowi dobrze jest jak jest, chyba bo nie robi nic.

Jestem śliczna, jestem mądra, jestem wyjątkowa... tak powtarzam sobie, żeby nie zniknąć. Ale czy znowu w to uwierzę?

Brak komentarzy: