piątek, 15 września 2006

gdzie jest kosmos..

Jeszcze tyle spraw niezałatwionych.Pakowanie toreb.. Jakich toreb? Przecież nic nie mam, co się bierze w taką podróż? Tak, ogródek, bym zapomniała, mama prosiła, marchewka, pietruszka, pory,.. Na mieszkanie zabrakło klinkierówki, u nas nie ma wiec do Jeleniej muszę pojechać, swoja droga, to czemu ojciec nie wyrobił nowego prawka? To by ułatwiło dużo rzeczy,choć może i dobrze. Jest ślepy jak but nie ma zębów, ostatnio pożyczyłam mu auto tylko do sklepu, to jak wracał przesunął o dwa metry czyjś samochód przed domem. Teraz to wszyscy :zrób to, zrób tamto, nienawidzę tego, ale w końcu mam i auto i czas, tylko mi zapału brak.

Więc jechałam sobie przez kochaną rodzinną wieś, z którą łączy mnie już tylko rodzina i plany na przyszłość z Misiem albo i bez Misia. Spieszy mi się, kipię od emocji. Jeszcze zapomniałam, że na cmentarzu miałam odwiedzić dziadka. Wyciszyć się tam. To zabawne, tylko w tym miejscu oprócz cudnych stawów u Burka, gdzie się chowałam jako dziecko, to tu na cmentarzu znajduje ukojenie dla mojego mega czegoś w środku, przez co ubarwiam, wszystko co widzę, czuję, słyszę, koloryzuję fakty, zdarzenia, bo gdyby były w mojej głowie takie jakie są w rzeczywistości to tylko sznurek i ten stary dziurawy most nad Kwisą. Tu nerwy, tam nerwy, sama je sobie funduję.. a przecież jest tylu ludzi co mówią jakoś to będzie, pomalutku, spokojnie, czasem im zazdroszczę.

Uwielbiam, szybką jazdę w chwili pod denerwowania, choć zawsze mi się zbiera później od wszystkich, że rozum postradałam, ale gdyby nie ta możliwość, to musiałabym przepłynąć dookoła jezioro (co raczej jest trudne zimą), albo zapisać się na kurs spadochroniarski ale na to nie mam ani czasu, ani pieniędzy. Rozpędziłam się więc. Widzę z daleka ludzika na horyzoncie więc zwolniłam. Ów ludź miał i rower i psa. Spasiony szczęśliwy jamnik, który staną sobie na środku drogi i merdał bezkarnie ogonem, kiedy jego pan zajęty był zbieraniem z asfaltu rozsypanych puszek z piwem. Szło mu z lekka opornie, gdyż nie mógł wcelować ręką w puszkę. Wjechałam więc na pobocze i pojechałam dalej. W lusterku widziałam teraz jego twarz. Znam tego pana, znam z widzenia, ale paradoksalnie dzięki temu dość dobrze. Numer 1. Taki jest jego numer domu. Ale ta liczba czepiła się go na dobre. Jako pierwszego zostawiła go żona na wsi, potem tu już lawina po kolejnych domach się potoczyła z wielkim hukiem, nie oszczędzając nawet mojego. On pierwszy zostawił gospodarkę, nie muszę mówić co było potem, on pierwszy wyleciał z pracy i on pierwszy zaczął pić na umór, do nieprzytomności zamknięty w domu, w swoim pokoju, patrząc w ścianę, to było z 10 lat temu jak widziałam go ostatni raz w takim stanie. Roznosiłam pocztówki na święta, taka akcja ze szkoły. Zafundowano mi w tedy przeżycie traumatyczne... Weszłam pod 1. Wpuściła mnie jakaś bardzo miła staruszka, uśmiechnięta, chciała się czegoś dowiedzieć o szkole, bo równie dobrze mogłam być nastoletnią naciągaczką, trzeba więc było obadać przybysza. Akcje zaczęłam od 1., bo zawsze się zaczyna albo od początku, albo od końca. Pani zdecydowała się na 3 kartki. Kiedy już chciałam wychodzić powiedziała, żebym zapytała jeszcze się jej syna, że jest w pokoju obok korytarza. Weszłam bez pukania, na podłodze leżał mężczyzna. Miał mokre spodnie a głowę tuż obok mazi kurzu z rozlanym czymś. W pokoju unosił się smród, który sama niedługo miałam poznać dokładniej u mnie w domu. Kiedy ten ludź zaczął poruszać się patrzyłam i milczałam, zbierało mi się na wymioty i na łzy. Wycierał podłogę przydługawymi już włosami. Najgorsze było to, że nie wydawał z siebie dźwięków, był jak ponacinane drzewo koło śmietniska z którego wypływa cała zgnilizna świata. Nie odzywał się nie sapał nie jęczał nie mruczał nie marudził, nie zawodził,tak chociaż była bym pewna,że widzę człowieka, że jest tylko chory, albo tylko się potknął. Pierwszy raz widziałam coś takiego, potem już przywykłam mogę powiedzieć nawet, że aż za bardzo do tego typu przedstawień.

Jak oprzytomniałam wybiegłam na zewnątrz. Wdychałam łapczywie powietrze, poszłam do kolejnego domu, ale progu nie przekroczyłam. Zapomniałam o tym obrazku szybko. Pana X zabrano na leczenie, jak wrócił był przystojnym facetem, którego czasem odwiedzał równie przystojny syn, typ niepokorny, który grał na gitarze, słuchał rocka i pisał wiersze, ja zauroczona nic już nie pamiętałam, bo po co pamiętać coś co szpeci sielankowy obrazek ideału dzikiej młodości.

Tak... jak te wspomnienia potrafią uderzyć człowieka, nagle niespodziewanie przypominamy sobie o czymś co było, a nie jest, co poruszyło, a może nawet zmieniło nasz światopogląd, co było przełomem, a my to wyrzuciliśmy nieświadomie z pamięci.

Co warte są moje teraźniejsze bolączki, co wart jest mój świat skoro zapomniałam o tym co czasem jest naprawdę ważne - o drugim człowieku, całkiem obcym, nieznanym. Zatraciłam się w ego, moim ego. A co z reszta świata? Muszę się obudzić, uśmiechać się na panią z wrednym psem co gryzie mi nogawkę przed blokiem. Zrozumieć krzyki pana który woła na korytarzu: nienawidzę cię, słyszysz, nienawidzę...

Tak stałam się egocentryczką, to straszne...

Brak komentarzy: