piątek, 9 maja 2008

na wspomnienia zbiera

na wiosnę budzi się coś takiego w człowieku, jak by to nazwać chęć posiadania ...stworzonka, ;)
właśnie wróciłam z targu, nie umiem chodzić w tłumie szukającym okazji ludzi i sprzedawców, którzy na siłę wciskają ci niepotrzebne graty, ale ja tylko po warzywka i truskawki, tak tylko łypałam okiem na moje ukochane graciarnie z rzeczami używanymi, lampy wazony... rano miałam zachciankę na jakiś oryginalny wazonik w beżach porcelanka, a tu nic:/ poza tym tratował mnie tłum kobietek o srebrnych włosach z wózkami (babcie na etacie) więc przyjemności w oglądaniu żadnej,
w Niemczech na flomarku można było sobie pochodzić pomacać powąchać, nawet polizać jak ktoś sobie życzył;) taką lampkę solną np,
wracając do stworzonka...
w drodze powrotnej śliczny rudy psiak przywiązany do ręki swojej pani,szalony jeszcze, dostał dwa razy po łepku tą sama dłonią zapewne co go głaszcze jak przychodzi do niej chandra, zdezorientowany spojrzał nie tracąc ufności, na chwilkę tylko ogonem przestał merdać,
zapomniał, parę metrów dalej kolejny raz...pani ma chyba zły dzień, a to za patyk a to ze o nogę się obił przypadkiem, dogoniłam tą panią , a łatwo nie było bo brzuch mój większy już jak tyłek a to coś znaczy:)
pomyślałam sobie że jednak nie będę się wtrącać, powiedziałam tylko...
'śliczny'
i poszłam.
miałam psiurka Rasiaka, krzyczałam na niego jak wył kolejna godzinę i kolejny już dzień z rzędu w nocy w przedpokoju, bo poprzedni właściciele przyzwyczaili go do nocowania w nogach, później w dzień odsypiał:)
nie mogłam mu krzywdy robić więc oddałam go na wieś,
miałam Bambusa, wiernie dreptał codziennie ze mną 3 kilometry do szkoły, zostawiał mnie pod lipami w miasto szłam już sama, kiedy wracałam dalej był w tym samym miejscu, kiedy wcześniej kończyłam lekcje Bambus lekko zdezorientowany witał mnie na podwórku, taki mój przylepek, chodził ze mną na stawy, nad most na łąki do lasu,
jak wyjechałam znikł....
:(
teraz sama chodzę rano z bloku do parku na targ i jakoś tak nie swojsko mi jest
jakoś tak pustawo,
zawsze otoczona wiankiem zwierząt, albo ludzi teraz cicho do koła...eh
ciężka jest aklimatyzacja,
a zapomniałam o Amorku, tylko ten nie był taki całkiem mój, też towarzysz i piszczek jak pani znikała, ale miał tez swoich kumpli;), cała banda psów Misiek Miśka Żaba i Amor... tak wyglądały moje wyprawy, czasem ze dwa koty jeszcze się dołączały...
dziś wezmę mój szkicownik i udam się na górki za blokowiskami sama.. oj przepraszam ze stworzonkiem w brzuchu;)

Brak komentarzy: