piątek, 30 maja 2008

na nartach w błocie z mistrzem...

coś się śni, a potem tak trudno wrócić do świata pełnej pralki, wrzeszczących dzieci za oknem i znudzonych życiem sąsiadów, tak trudno uwierzyć że tamto nie było prawdą,
wstać z łóżka dla pewności chlusnąć w twarz zimną wodą,
zacząć cały rytuał od nowa, chcę coś zmienić, wspiąć się na Śnieżkę, zjechać po kolorowej, pójść na wyścigi żużelka, a pozostanę w tym miejscu, ze stałym rozkładem dnia,ograniczonym tańszą taryfą za światło od 13 do 15.00.
i jeszcze dopada mnie strach że to już za moment może dziś może jutro może za 3 tygodnie, a co najgorsze że te 3 tygodnie to pewniak, bo jak nie to cesarka lub kroplówka jedna za druga na wywołanie, wczoraj kurier przyniósł wózek,
jaki śmieszny by to facet, niski, wzrostu pudełka, może 19 lat chudy jak patyk i niósł to wielkie pudło ważące 30 kg ...może pomóc zaproponowałam,
uśmiechnął się,
za bardzo nic nie mogę robić, nie mogę chodzić biegać tańczyć, kłócić się z obłąkana laborantką, nie wiem ile mojej racji, wyniki miały być w kierunku cholestazy, aspaty alaty i biliburina, a ona na druczku wpisała cholinesteraza, tak owszem enzym, ale za co odpowiada, za coś tam z neuronami, zadzwoniłam do laboratorium, uspokoili mnie trochę że to to samo jak to samo jak co innego w necie czytam, mniejsza o to najwyżej powtórzę badania, a proza dzisiejszego dnia... na obiad skrzydełka, przez noc wymoczyły się w zalewie, i to tyle dygresji
wracam do mojej nostalgii dnia dzisiejszego
czym jestem ograniczona - świadomością
bo przecież ile jest ciężarnych aktywnych do samego porodu?
a ja nic nie robię, straszne,
ale jest jeszcze jedna sprawa, moje uwstecznienie się kreatywności odwagi i wyobraźni, tak i to jest poważny problem do którego ciężko mi było się przyznać, ale uświadomiłam go sobie próbując stworzyć na ścianie jakiś fajny fresk dla mojej dzidzi nad łóżeczkiem, tak źle ze mną, źle, w kiczu i schematach zamykam mój świat,
no i ostatni czynnik, to oczywiście pieniądze, brak ich na trwonienie na nieobliczalne pomysły szalone , przywry wieku młodzieńczego, a może raczej ludzi pomysłowych,
muszę obudzić się z marazmu co potrzebuję do tego?
bodźca, kopniaka, co mnie motywowało..łzy, nie szczęścia, lecz goryczy, teraz ich nie mam, a może muszę przewartościować świat?
a może zmusić męża do kreatywności? i do tego by miał więcej wymagań... o nie wina jest tylko we mnie, przecież ja od zawsze kreowałam... a teraz to po prostu się skończyło.

czwartek, 29 maja 2008

myśli kilka w duszny dzień

na coś przydało się to całe zamieszanie ze ślubem, mogę doradzać moim koleżankom, sama wchodziłam wcześniej na niejedno forum ślubne
by się czegoś dowiedzieć, teraz kumpele do zamążpójścia będą się szykować to pomogę im w organizacji, zrobię bukiet ślubny, ozdobię samochód, zrobię zaproszenia, ponaklejam na wódeczki naklejki, salę pomogę zdobić,
teraz jednak mam za dużo na głowie przygotowania do porodu, wyniki badań, kontrole w szpitalu, lada dzień będę matką... boję się bardzo i samego porodu i tak samo tego co mnie czeka, teraz jestem jednym wielkim leniwym flakiem, wyssanym z energii,jak będę w nocy wstawać, jak będę kąpać, karmić gotować, zmieniać pieluch łazić na spacer, skoro teraz ledwo się poruszam, może to przez brzuch, i ten brak energii wiąże się z zapotrzebowaniem dziecka,
modlę się by moja kruszyna nie miała żadnych dysfunkcji, żeby miała sprawny umysł i ciało, i rozwój jej przebiegał prawidłowo, oglądałam program o zdolnych dzieciach... nie wiem czy chciałabym żeby była nad wyraz inteligentna... choć to też jest w zakresie pedagogiki specjalnej, jednak ciężar inteligencji chyba łatwiej jest unieść niż niepełnosprawności intelektualnej, bądź fizycznej, eh spokojnie co ja znowu sobie wkręcam:)

wtorek, 27 maja 2008

Brak tytułu

narysowałam ziarenko kawy
doprawiłam tułów i skrzydła i wyszedł pisklak, taki jak odkrywa się w jajku na wsi, w jajku które chlebocze w środku, a zbukiem nie jest,
strasznie mi ciężko, boli, wczoraj był dzień matki, cóż więcej mogłam jak życzenia złożyć, przez smsa gdyż mama nie odbierze jak dzwonię,
matka ...jaka ja będę, wiem że moja jest sama, że ma myśli samobójcze, wiem że nie chce do polski wracać bo się boi, czego? że nie będzie potrafiła od nowa zacząć, że nie znajdzie pracy, że ten chuj będzie ją gnębił w domu... dom pojęcie względne, zawsze ją przygnębiał, nie zaznała tam ani chwili radości, ona taka silna, a tak słaba, nie mam siły jej podnieść z ziemi kiedy płacze, nie mam siły kiedy maże sie w gównie własnych myśli, czarnych, bez nadziei, boi się podjąć leczenia , bo wykryli u niej raka piersi, boi się umrzeć, a jednocześnie nie chce żyć, i tak tkwi w próżni uciekając jak najdalej potrafi, od nas ode mnie , od brata, który jest jej wielkim wyrzutem sumienia, a my tak bardzo jej potrzebujemy, potrzebujemy wzoru, nie mamy go, potrzebujemy jej jak powietrza, choć wypieramy to z siebie, jakaś pieprzona tęsknota, której nigdy nie uda man się pozbyć, i tak będziemy tkwić, jak byty na różnych planetach, byty co nie potrafią współistnieć, uczę się mamusiu od ciebie strachu.
mamusiu uczę się uciekania od życia, od prawdy, nie rób mi tego wróć, zaopiekuje się Tobą... chciałam wybudować ci dom... taki malutki,
a kto mnie podniesie jak ja płacze?
podle się czuje, właśnie teraz kiedy przeczytałam co mi napisała, często mi to pisze bo błagała mnie o szczerość, wiec zawsze byłam z nią szczera, wiec ona odpłaca mi się tym samym, napisała, że jest gównem, że żyje sama dla siebie i zastanawia się czy nie lepiej byłoby bez niej... kto jej daje prawo do takich słów, kłują głęboko i wiercą serce, w taki sposób że włókna nie da się pozlepiać... tak jak brat dla ciebie, ty mamusiu jesteś moim wyrzutem sumienia, to ja cie tam wysłałam, pomogłam w ucieczce, skazałam na ten stan, to ja zafundowałam ci to wątpliwe życie...
jeżeli coś to pomoże...
przepraszam:(

poniedziałek, 26 maja 2008

w prawo czy w lewo?....eh

a co jak się już mi skończy moje comiesięczne wspomaganie finansowe?
pozostanie bezrobocie
zasiłek przecież ;) ale chyba po roku przepracowanym więc się nie łapię,
może coś skapnie dla mnie jako dla mamusi,
ale to wciąż za mało
nie mogę planować przyszłości z myślą jakoś to będzie, nie myślę tylko o sobie ... no choć może troszkę, bo koniecznie tego mgr muszę zrobić, a jeśli nie mgr to rekompensować mi będzie tylko ten kurs wprowadzający na dekoratora wnętrz, albo jak w drugiej szkole wdzięcznie to nazywają projektanta wnętrz,
ale jest jeszcze jedna sprawa... mgr to 2 lata, kurs to rok,
prace będę mieć na 100% po mgr, a po kursie sama muszę się rozwijać i działać,
kurs jest w Jeleniej czyli pod ręką szkoła jest we Wrocławiu a to trochę dalej,
mgr by był z pedagogiki zdrowia, bo jeśli chodzi o resocjalizacje tez by mogło być, a te kierunki co wszystkie kumpele idą to nie widzę się w tej roli... nauczanie wczesnoszkolne i przedszkolne...straszna sprawa, a one zapewniły by mi pokątnie nocleg, towarzystwo i dojazd,
pedagogika zdrowia to ciężki kierunek ale to było by coś co mnie naprawdę jeśli już z tej pedagogiki interesuje,
nie wiem czemu... mam nadzieje że moja dzidzi będzie zdrowa pomimo moich ciągotek,
...co ja plotę żyjemy w światłych czasach wie co ja tu o jakiś przesądach i zabobonach gadam,
dział pedagogiki specjalnej, z dużymi możliwościami rozwoju, prywatnych praktyk terapeutycznych, doradztwem i nie na grupie a na jednostce i jej rodzinie, o tak to mi leży,
to mnie wzmocni i da możliwość robienia czegoś dla innych,
a jako dekorator sama bym się rozwijała tam gdzie zawsze chciałam, tam gdzie wszelkie moje prądy moje wody, płyny ustrojowe kumulują się,
wnętrza to jest moja słabość, mój konik, choć nie każdemu podobają się moje obłąkane pomysły... co mnie bardzo denerwuje... zwłaszcza jeśli ktoś woli meblościankę gierkowska od ładnej szafeczki i dzikiej ściany,
wiem jedno
NIE STAĆ MNIE TERAZ NA PODEJMOWANIE DECYZJI KTÓRA NIE BĘDZIE SIĘ WIĄZAĆ Z PRZYSZŁOŚCIĄ I KTÓREJ NIE BĘDĘ KONSEKWENTNIE REALIZOWAĆ
po pierwsze wpisowe 500 zł
po drugie czesne semestr 500 zł
po trzecie od listopada muszę szukać pracy więc będzie musiała to być praca.. albo pośrednia do własnego biznesu i może mojej galeryjki hand made... albo praktyka już zawodowa np w poradni psychologiczno pedagogicznej która zresztą mam 7 minut od mieszkania,
nie wiem, eh straszna sprawa jeżeli już się na coś zdecyduje z pewnością wspomnę tu o tym

niedziela, 25 maja 2008

chociaż wiem co mnie może czekać

jeszcze tylko szybki obiad
młoda kapusta na bigos z koperkiem i śmietaną,
i z kilku liści gołąbki,
deser, truskawy z ubitą na sztywno śmietaną,
...marzyło się dobre żarełko w szpitalu, a tu tylko ziemniaki, których nie znoszę z białą mazią i pomidorowa zrobiona z koncentratu i wody, fuj
Zostałam wysłana jak to później przeczytałam w wypisie "zachowawczo" do szpitala na bity tydzień,
kuli mnie ,badali serce, 2 razy dziennie ktg, a poza tym straszna nuda... inne panie umilały sobie czas przywiezionym z domu telewizorem, albo radiem, ja miałam po mojej poprzedniczce stertę gazet, mamo to ja, naj i innych szmatławców, wyposażyłam się tylko w sudoku i krzyżówki,
tak jakoś tydzień przetrwałam, integrowałam się z mamuśkami, pilnowałam noworodków, kiedy mama szła się kąpać, albo nie dobra na fajkę w toalecie,
rozmawiałam z tymi co jeszcze czekały, dzieliłyśmy się przeżyciami, doświadczeniami...hehe ciążowymi oczywiście, i tak jak to baby potrafią,
odsypiała straszne noce, kiedy to moja kruszyna nie dawała mi spać wiercąc się, a ja dodatkowo walczyłam ze zgagą...idealny sposób spanie na półsiedząco, choć raz dostałam reprymendę od położnej, ze dziecko przyduszam i muszę jakoś wytrzymać, skoro nie pomagają mi żadne środki, ciekawe dlaczego taka mądra jest,ponieważ jest to najgorsza rzecz jaka towarzyszy mojej ciąży, uporczywe palące drapiące ognie w przełyku, co przy zbyt niskiej pozycji spania mogły by wydostać się na zewnątrz,
pani wiekowa, ale może jeszcze tego nie doświadczyła, miała łyse dzieci,
nie słuchałam jej dotleniam moją kruszynkę za dnia, spacerując wdychając przez okno powietrze,
a noc mi ratuje tylko ten półsiad....wrrr więc żaden babsztyl nie będzie mi mówił co mam robić,
okazało się że jestem okazem zdrowia, ze tryskam energią a dzidzia jak najbardziej rozwija się poprawnie, a mój lekarz który mnie wysłał okazał się ordynatorem, wiec nikt nie śmiał kwestionować mojego pobytu w tym miejscu,
bardzo dobry doktor przestraszył się że mi się omdlała, ze mam napady duszności i ze nogi mnie swędzą na tzw cholestazę, której jedyny objaw to swędzenie nóg,
a wg mnie to po prostu za duszno miałam w mieszkaniu, ponieważ cały czas słońce świeci, a jeszcze bez śniadania mogłam być to mi się omdlało, wiec ekg nie było konieczne , a nogi to zwyczajna wzmożona w ciąży wrażliwość na cholerną chlorowaną wodę, albo wykwity łuszczycy, z którą zmagam się na głowie, choć jeszcze nie miałam takowych na nogach, tylko na rękach pojawiały się 0,5cm plamki..choć na nogach nic nie mam nawet śladu po drapaniu nocnym nie zostaje, bo drapię się kostkami dłoni,
dziś taki trochę obrzydliwy blog dla co poniektórych.
Teraz jestem w domu wracam do codzienności, już zdążyłam być na ognichu, ale samochodu nie mogę prowadzić, bo kołysanie na sztywnych amortyzatorkach pobudza moją dzidzię do działania, wierzga nogami i fikołki robi:)
gdzie będę rodzić? chciałabym tam w wojewódzkim, ale daleko i tata nie będzie mógł być non stop przy maleństwie, a tu mam 7 minut na pieszo do szpitala wiec nawet jak wody mi odejdą to spokojnie dojdę do szpitala, tam miałam cudowna opiekę, tu nie wiem co mnie czeka bo na różnych forach różne rzeczy czytałam...ale to co mama to inne zdanie.

sobota, 10 maja 2008

i tak mija dzień za dniem

dziś znów odwiedziłam owy targ z nadzieja że w sobotę, jeszcze tak upalną, więcej kramarzy się rozłoży, i sprzątnęła mi z przed nosa wazonik, z mojej głupoty, chodziłam pomalutku czaiłam się na niego... ale oczywiście muszę obejrzeć wszystkie inne kramiki by potem wrócić się po ten najładniejszy, wiec wróciłam a tam paniusia z długimi nogami i wazonikiem moim w ręce przeglądała sobie jeszcze inne pierdółki, oj widzę co się stanie z tym dziełem sztuki, taka sezonowa zachcianka z jej strony, jak się znudzi na śmietnik, u mnie zajął by miejsce najważniejsze, ponieważ kwiaty w moim mieszkaniu to obowiązek, dla Andrzeja zło konieczne, zawsze jak nie bez to gałązka zimą co w końcu puści zielone listki, maki, irysy... uwielbiam irysy, a pod nowymi oknami rosną mi malwy, wiec sąsiadka się chyba nie zezłości kiedy jak już będą ukwiecone skubnę jej pęd,
nie był to zwykły wazon, swoją oryginalnością porywał spojrzenia gapiów, w kształcie kolonialny owal, pokryty cienką warstwa lakieru ze żłobionym do surowej gliny wzorem, wzór równie oryginalny ale jakże by pasował do moich bazgrołów na ścianach do przekrzywionej o 45 stopni lampy ulicznej wymalowanej z tekturowego szablonu brązowym barwnikiem do ścian,
siostra ma prace pisała mi dziś wreszcie trochę się na nią naczekała w Irlandii najpierw czeka się na numerek,
będzie pokojówka i recepcjonistką,
brat jeszcze siedzi w domu ale na dniach popracuje sobie jako budowlaniec,
czym by się tu zachwycać ktoś powie... a ja powiem że ja się cieszę, choć nie jest to spełnieniem marzeń zawsze to jest coś robienie, ...a ja siedzę w domu pozycjonuje strony, wdrażam się w branżę informatyczną, linkuje i takie tam, mam plana projektować strony w fotoshopie, zobaczę ile z tego wyjdzie, i oczywiście portal budowlany zakładam dot wykończeniówki bardziej, samodzielnie studiują technologie wykończeniowe, bo jakże inaczej porównując to że w Polsce jesteśmy nawet z materiałami z 5 lat do tyłu, nie wiem jak jest w większych miastach wiem że w takich jak moje pipidówki dolnośląskie, materiały jakie stosuje się w standardowym wykonaniu do naszych sklepów jeszcze nie dotarły,
zanim jednak przejdę do praktyki będę musiała Polskie standardy podawać a przynajmniej te co wykładają na uczelni:D

piątek, 9 maja 2008

na wspomnienia zbiera

na wiosnę budzi się coś takiego w człowieku, jak by to nazwać chęć posiadania ...stworzonka, ;)
właśnie wróciłam z targu, nie umiem chodzić w tłumie szukającym okazji ludzi i sprzedawców, którzy na siłę wciskają ci niepotrzebne graty, ale ja tylko po warzywka i truskawki, tak tylko łypałam okiem na moje ukochane graciarnie z rzeczami używanymi, lampy wazony... rano miałam zachciankę na jakiś oryginalny wazonik w beżach porcelanka, a tu nic:/ poza tym tratował mnie tłum kobietek o srebrnych włosach z wózkami (babcie na etacie) więc przyjemności w oglądaniu żadnej,
w Niemczech na flomarku można było sobie pochodzić pomacać powąchać, nawet polizać jak ktoś sobie życzył;) taką lampkę solną np,
wracając do stworzonka...
w drodze powrotnej śliczny rudy psiak przywiązany do ręki swojej pani,szalony jeszcze, dostał dwa razy po łepku tą sama dłonią zapewne co go głaszcze jak przychodzi do niej chandra, zdezorientowany spojrzał nie tracąc ufności, na chwilkę tylko ogonem przestał merdać,
zapomniał, parę metrów dalej kolejny raz...pani ma chyba zły dzień, a to za patyk a to ze o nogę się obił przypadkiem, dogoniłam tą panią , a łatwo nie było bo brzuch mój większy już jak tyłek a to coś znaczy:)
pomyślałam sobie że jednak nie będę się wtrącać, powiedziałam tylko...
'śliczny'
i poszłam.
miałam psiurka Rasiaka, krzyczałam na niego jak wył kolejna godzinę i kolejny już dzień z rzędu w nocy w przedpokoju, bo poprzedni właściciele przyzwyczaili go do nocowania w nogach, później w dzień odsypiał:)
nie mogłam mu krzywdy robić więc oddałam go na wieś,
miałam Bambusa, wiernie dreptał codziennie ze mną 3 kilometry do szkoły, zostawiał mnie pod lipami w miasto szłam już sama, kiedy wracałam dalej był w tym samym miejscu, kiedy wcześniej kończyłam lekcje Bambus lekko zdezorientowany witał mnie na podwórku, taki mój przylepek, chodził ze mną na stawy, nad most na łąki do lasu,
jak wyjechałam znikł....
:(
teraz sama chodzę rano z bloku do parku na targ i jakoś tak nie swojsko mi jest
jakoś tak pustawo,
zawsze otoczona wiankiem zwierząt, albo ludzi teraz cicho do koła...eh
ciężka jest aklimatyzacja,
a zapomniałam o Amorku, tylko ten nie był taki całkiem mój, też towarzysz i piszczek jak pani znikała, ale miał tez swoich kumpli;), cała banda psów Misiek Miśka Żaba i Amor... tak wyglądały moje wyprawy, czasem ze dwa koty jeszcze się dołączały...
dziś wezmę mój szkicownik i udam się na górki za blokowiskami sama.. oj przepraszam ze stworzonkiem w brzuchu;)

czwartek, 8 maja 2008

w przeznaczenie łatwiej jest wierzyć a jakże poskramia ono niepokój

włóczy się cień
z przygarbioną głową,
z podkulonym ogonem,
prowadzi rower, gorąco dziś jak na maj,
włóczy chudymi nogami,
oczy ma mętne i smutne aż zęby zgrzytają,
i serce nie wytrzymuje, spowodowałabym wypadek tak przykleił mi się ów obraz do źrenic, zakuło gdzieś w środku, tylko dzidzia czuwa, dała mi kopniaka na oprzytomnienie, wróciłam do domu,
w kościele na przeciwko teraz biją dzwony, nie mogę pozbyć się złego przeczucia, nawiedziło mnie w ten właśnie dziwny poranek kiedy świadomie nieświadoma połykałam obraz,
świadomie nie świadoma przeczuwam coś złego... w wizji snu wczorajszego, choć dzisiejszy umilał mi wstawanie,
i ta zazdrość, która zdarzyć się nie powinna z "przeznaczenia" wynikła
rysuje serce które się otworzyło, które zapłonęło, jak kiedyś mi towarzyszyło w doznaniach, dzieje się coś poza mną i nie mam wpływu na to i czuję że ucieka coś mi przez palce a ja spokojnie się temu przyglądam,
i macham ze sztuczna miną na pożegnanie, a i tak to coś mnie nie widzi, bo nic nie znaczę, bo tak jak szybko się pojawiłam, tak samo szybko znikłam,
a teraz powinność, smakuje jej aromaty, dziwne to doznanie, ale go jeszcze nigdy doświadczyć nie musiałam, bo na wszystko jest odpowiednia pora a ja mam nadzieje że nie pomyliłam się w obliczeniach.

kolory

byłam w domu rodzinnym,
brat wyrósł, nie widziałam go z miesiąc, ale za każdym razem wydaje mi się że jest innym człowiekiem, że mężnieje, i tak pozostanie w głowie tym małym blondaskiem:)
choć jego zachowanie nie zmienia się,
widzi świat tak jak to robił ojciec, na wszystko ma czas, również wszystko samo się jakoś zrobi jakoś będzie, nie ważna przyszłość ważne co teraz i to co jest wokół niego i ci co sa wokół niego,
miał wzór, świetnie chłoną, czy jednak będzie mógł sie z tego wyzwolić?
winobranie zarobiła, zainwestował, wprawdzie nie miał zysku, ale poszedł na prawko, zgubił dowód, nie składa papierów na egzamin bo trzeba najpierw w niosek złożyć, ale i tu jest problem bo mimo iż codziennie jest koło urzędu jakoś czasu nie znajduje, nie pracuje, bo czeka na tel. od ojca kolegi, do szkoły nie musi chodzić bo płaci za nią więc obecność tylko przy egzaminach jest potrzebna, niby ugadał się z dyrektorem,
ratę mandatu za ucieczkę przed policja skuterem i poruszanie się nim bo na oc tez był czas, jedną zapłacił dla komornika... tak nie na poczcie bo po incydencie mówił, ze załatwione, ze zapłacone, a czemu tak mówił, bo ojciec obiecał że mu zapłaci, ale jeszcze kiedy mama była na pokaz, potem się zapomniał, przyszedł komornik, i odsetki, a teraz mimo moich próśb on czeka aż komornik do brata zadzwoni łaskawie...
i tak w kółko,
i tak ciągle, dziś za kołnierzyk chwycę to moje ciele, które ma już 20 lat, i do fotografa i wniosek złożyć, no i do komornika zadzwonię niech przybędzie,
ojciec kosił trawę,
dalej mówi,ze motywacji do życia nie ma...
a ja patrząc na niego widzę w nim teraz więcej motywacji niż w jego całym bycie dwudziestoletnim w którym mogłam go obserwować,
cud, że kosił, cud, że pracuje,cud,że pomyślał o mnie z ziemią, wprawdzie obiecywał 2 hektary na nowa drogę życia z tych 10 co jeszcze zostały a teraz już pewnie
30 arów mi daje na dłoni... to znaczy że pomyślał o mnie pierwszy raz pomyślał o kimś innym niż on, chyba że to taka forma odkupienia grzechów, on po prostu boi się śmierci, boi się bo jest z tym sam nie ma nas, żebyśmy mogli mu powiedzieć że wszystko będzie dobrze, że te wole na szyi to spuchnięty ząb może być wcale nie muszą być przerzuty z tego cholerstwa co mu wycieli niedawno, patrzyłam na niego i powstrzymywałam łzy, zal mi go było, wyglądał jak przestraszony chłopiec, nagle taki malutki i bezbronny, wizja śmierci tak blisko nie jest niczym przyjemnym, nawet jeżeli ma spotkać kogoś tak dalekiemu sercu a jednocześnie tak przepełniającego głowę myśli i świat wspomnień,
ile jest niedokończonych spraw, niewypowiedzianych słów, które bolą,
duszą, ale jak mam się nad nim użalać, zobaczył chwile mojej troski i zaczął znów swoją śpiewkę, ....uciekłam
przez całe te kilometry do domu myślałam o tym, że mama przecież ma raka, że ona cierpi, że nic nikomu nie mówi, że czasem stęknie tylko i zaraz rysuje uśmiech na swoich pięknych zmęczonych oczach, że wizja śmierci jest bliższa nam wszystkim dzięki i przez nią,
nie potrzeba nam słów, siostra pokazała mi opis koleżanki, której matka zmarła: "za wcześnie położyłaś się spać, za wcześnie zamknęłaś oczy, teraz kiedy tak cię potrzebowałam (...)" nie będę cytować całego poematu rozpaczy i żalu, wiem że te wyrazy brzmią w mojej głowie jak przepowiednia,
...........boję się śmierci i staram się nie odstępować na krok mamy, czym jest te jej 44 lata kiedy nigdy nie była szczęśliwa, kiedy nie zaznała miłości, kiedy była poniewierana całe życie najpierw w domu rodzinnym, potem już jako panna żona, nie zaznała bezpieczeństwa, nie zaznała niczego co niezbędne do życia, wyrzekając się siebie względem swoich dzieci,
..........dlatego ja tak bardzo boję się samotności, pustych ścian
dlatego nie znoszę ciszy, i głuchych rozmów,
dlatego tak boje się ryzykować czegoś co mogło być piękne, ale nie musiało, kosztem stabilizacji tej co mam i tej co piję ja wielkimi łykami...
...........ostatnio dopiero odkryłam ze moja siostra jest taka sama jak ja,
od mamy uczymy się ponadludzkiej siły w pokonywaniu problemów, ale też bezradności w sprawie uczuć... uczymy się uciekać.

wtorek, 6 maja 2008

wrrrrrrrrrrrr

piłam pierwszy raz piwo dziś... bezalkoholowe... ohydne karmi o smaku kawowym, :/ ale goryczka... tego mi było trzeba, skojarzenia to niebezpieczna broń,
a co jeżeli robi się ze mnie pesymistka pełną linią
trzymajcie mnie bo buzuję cała, dawno nie kopnął mnie ktoś tak w emocje... oj może podziękować powinnam...
najgorsze co może być to przerwanie mojego toku rozumowania wytrącenie z gładkości realizacji,
co z moim uporem?
są trzy osoby na świecie co posiedli sztukę wytrącania mnie z równowagi... kim oni są?
osoby te znają moje słabości....
i odpowiednio drążąc bezczelnie ranią
oj czemu ja się denerwuje
to przecież nie dzieje się naprawdę, nigdy nie działo się naprawdę
ale może to ja byłam pierwsza?... nie nie dodawaj sobie wartości... bo znów się zacznie... kim jestem... nie ma mnie nie ma mnie w świecie tych ludzi... wiec po co...
oh... nie idę się uspokoić...prysznic mi pomoże z wrzątkiem w roli głównej,
tatusiu odkrywam cię na nowo, nie zmieniaj się odkrywam i coraz bardziej ci z tym wszystkim do twarzy...bądź przy mnie wspieraj, kochaj mnie a ja będę ... i wymagać będziesz mógł...tak jest mi dobrze nie zmienię tego
a jeśli to jest małżeństwo to polecam na zdrowy rozsądek zamiast terapeuty, czy psychoanalityka...

Dla córki...

mąż mój świeżo upieczony po tym jak stworzył portal społecznościowy Gryfowa, teraz w związku z przeprowadzką do nowej miejscowości... działa ambitnie by nowy portal
....lubański chodził bez zarzutu,
nie jest łatwo znaleźć odpowiednią domenę, kiedy wszystkie już dawno pozajmowane, ... zostało więc dla forum lubań .....naszluban.pl:)
podoba mi się zwłaszcza, że dzięki naszej klasie zyskał miano ..półkowego a o czym tu ja chciałam...
że tęsknię do domku do moich łąk i pól... i jak to śpiewa tak wyśmiewany, choć ja uważam, że chłopak z piekielnym talentem i nawet obdarzony wrażliwością z zespołu Feel, kochany przez dwunastolatki wielbiony przez piętnastolatki i prze ze mnie starą krowę... więc śpiewa on mój dom o którym pisze od lat......
..tęsknie do domu ale gdzie on jest tak naprawdę... powinien być tam gdzie serce moje... wiec o co chodzi... moje serce tam gdzie moje wspomnienia... i to największy problem mojego bytowania, że nie potrafię oderwać pępowiny, że ciągle czuję zbyt wielkie przywiązanie do tego co było... do tego co otoczone gamą mistycznych wyobrażeń, tęsknot, których nie mogłam doświadczać,
a dom muszę tworzyć od nowa, bo daję życie nowej istocie i teraz to czego moje dziecko będzie doświadczać, może zaważyć na jej życiu, moja córeczka, moja kochana córeczka, będzie się kształtować, wąchać mokry asfalt, bez w ogródkach działkowych, nagrzana słońcem ławkę, tak ona się inaczej uczyć będzie życia inaczej jak ja to robiłam, i tego się boję, że nie stworze dla niej świata wystarczająco wartościowego, w wyjałowionym otoczeniu blokowisk i betonu, że będzie dorastała w marazmie, tego się boję, choć zobaczymy może sama obecność przy niej pokręconej mamuśki odpowiednio ja uwrażliwi, postaram się bodźcować ja z każdej strony by stworzyć coś o czym zawsze marzyłam... otoczenie pełne barw... tajemnic, które będzie skomplikowane w relacjach a jednak tak oczywiste w swej formie,kształcie, znaczeniu słów.