niedziela, 14 stycznia 2007

do czego to zmierza...

Kolejny dzień stracony, na przesiadówce w Legnicy. Z każdej strony atakowały mnie krasnale z czerwonymi serduszkami. Człowiek z sympatii dla akcji Owsiaka wrzuci jakiś grosz, ja zrobiłam to dla świętego spokoju, chętniej bym uczestniczyła w aukcji serduszkowej. Sama też kiedyś żebrałam.

Na 15 urodziny dostałam od mamy złoty pierścionek, z duszą,bo pokoleniowy, pamiętał czasy pra pra babki. Z dumą nosiłam go na palcu (kciuku,bo był za duży na drobne palce). Właśnie podczas jednej z owsiakowskich akcii wciągną mnie duch propagandy, czy może dobroczynności innych i postanowiłam oddać to co najcenniejsze dla mnie... właśnie pierścionek, którego wartość materialna równa by była 10pln.

Tak poddaje się presji chwili, bez zastanowienia skacze w przepaść, a dopiero podczas lotu zastanawiam się co ja najlepszego zrobiłam... (to wzmianka dla tego co nie zna jeszcze moich możliwości). Wracając z Legnicy, zła na siebie, że nie skończę projektów, bo jak zwykle w ostatnim czasie zostawiam wszystko na później. Nerwowo wciskałam pedał gazu. Smuga mokrej papki raz dwa trzy mi po szybie, ja zła na słaby silnik... szybciej nie mogę jechać. Presja pasażerów „zwolnij, bo wiatr nas zdmuchnie z drogi” kotek nerwowo wymachiwał rękoma. Chyba w samą porę zaczęłam brać pod uwagę to co on mówi, bo za zakrętem gramolił się z samochodu pan z lizakiem.

Tak, mam szczęście na ten rok murowane. Zaczęło się od poranku po nocy sylwestrowej w górach.

Od początku. Miał być bal dla studentów w górach, załatwiony przez znajomego znajomych. Pięknie i uroczo się zapowiadało, jeszcze nie byłam na balu poza zabawą choinkową jako 10latka. Nasze imprezy to lata 20, 70, 80, potem kto w co mógł się przebrać... tak się bawią nasi studenci. W tym roku miało być konwencjonalnie. Trafiliśmy do Pokrzywnej. Po drodze wcześniej zamek w Bolkowie (to tam znalazłam to kamienne serce..) i jakiś sklep żeby wyposażyć się w coś na śniadanie, a że parówek do bułek nie było został tradycyjnie pasztet, który rano ze smakiem wtryniła reszta naszych domowników... jeśli chodzi o szczęście, hym. Po pierwsze: nasz domek (16 osób upchanych na 10 łóżkach) wyskoczył w szpileczkach i garniturach na sale urządzoną przytulnie, powiedziałabym na Gierka, gdzie na sali tańczyło stado osób w glanach bluzach dresowych, a muzyka, bez komentarza... dwa głębsze i ruszyłam w sale. Bawiłam się do rana, na bosaka w podartych rajstopach dotarłam po błocie do domku. Trafiłam cudem na łóżko usytuowane w pokoju przechodnim, pod oknem z wybitą szybą, co uratowało mnie przed uduszeniem zapachem skarpet z pokoju obok. Ekipa była świetna, wszystko co nowe jest świetne do póki się w to nie zanurzę nie zasmakuję... Więc rano przesycona wzięłam kotka na spacer.

Wsi piękna, wsi wesoła... idziemy patrzymy i na nas patrzą... z każdego drzewa wielkości 1:2 drewniane anioły, figury świętych... i takie tam, za rogiem wynurza się mieszkaniec z kanką na mleko. „Szczęśliwego nowego roku” krzyczę, ten zrobił dziwna minę, uśmiechną się sadystycznie i chocholim krokiem poszedł dalej.

Tak, teraz tym bardziej zaczęłam smakować tą kulturę, uwieczniłam anioły na zdjęciu, by przypadkiem ten cały incydent nie umkną mej pamięci jak będę opowiadać moim dzieciom o świecie...

Za 10 minut tłumnie ruszyły starsze babcie na rowerach 10, 15, trzech panów. My za nimi, ciekawością piekło jest brukowane mówią, my jednak na końcu drogi znaleźliśmy kościółek architektonicznie zbliżony, uwaga do domków gdzie spędziliśmy noc, typu brda. Chciano może wtopić go w tą społeczność żyjącą z turystów i robienia aniołów. Dyla z powrotem.

Było koło południa więc nasz kierowca chyba wstał. Pod wiaduktem znalazłam w trawie 20 zł. Nie byłam pewna czy to co widzę na ziemi jest właśnie tym, jednak po przetarciu oczu i konsultacji z towarzyszem wyprawy okazało się, że banknot nie jest następstwem kaca. Włożyłam go do portfela i miałam go nie wydawać. Nastąpiła jednak potrzeba chwili... bobotestu i kubeczka, za szczęśliwy banknocik teścik też miał być szczęśliwy, odetchnęłam i z uśmiechem na twarzy wyszłam z toalety.

Wracając do chłopca radarowca.. dziwnie na mnie spojrzał kiedy przerwałam mu wyciąganie radaru z auta widokiem gwałtownego hamowałam przejeżdżając pod jego nosem... Puścił mnie. A ja z wdzięczności dla losu migałam potencjalnym ofiarom.

Powrót do domu wiąże się z kolejnym incydentem. Tak, siedzisz mi w głowie. Sama się na tym łapie. Niebezpieczeństwo, mruga mi czerwone światełko w głowie. Siedzisz mi w głowie!!! panie T...

Brak komentarzy: