środa, 30 sierpnia 2006

Cześć tatuś...

Teraz siedział w mieszkaniu pod szafką kuchenna. Jego plecy wtopiły się w płasko rzeźbione winogrona i przydymioną szybkę drzwiczek. Patrzył w „nic”. Słyszał „nic”. Bolało go serce. W pokoju unosił się zapach świeżości,odnowione ściany, kontakty, zamaskowane kable. Tak tyle dni tu spędził. Najpierw przez prawie rok oswajał się z myślą remontu,może nie tyle o to właśnie chodziło. Czekał aż wrócą. Dwa lata płakał i pił na umór, po tym jak go zostawili samego jak psa. Cierpiał, nie rozumiał dlaczego. Teraz na nowo miał mieć rodzinę, co prawda nie z nim, ale przy nim. Mieszkanie było na górze starego poniemieckiego domu,a jego gniazdo na dolnej półce.

Wszystko miało być inne, nie przypominać o przeszłości. Im nie przypominać. Zadał im wiele cierpień. Tak alkoholizm niszczy więzi, zabija miłość, pogrąża człowieka. On nigdy nie był winny. Jako dziecko nie miał konfrontacji z odpowiedzialnością. Pod okiem ojca, surowych zasad zawsze odpowiadały córki za wszelkie przewinienia, to one miały obowiązki, zadania i one musiały być ambitne. On rósł tylko na dziedzica obejścia, jako jedyny męski potomek. Kobieta była służącą, kochanką, sprzątaczką. Nigdy nie przyjacielem. Patrzył na to jako dziecko, taki sam wzór przekazywał dla swego syna... tylko, że czasy się zmieniły, trafił na silne kobiety, które postanowiły wziąć życie w swoje ręce,ciągle naiwne i ufne do świata ruszyły w drogę by szukać szczęścia, by uciec z piekła, które fundował każdego dnia kochany ojciec i mąż. Nastąpił pełny upadek. Stał się zwierzęciem, zarzyganym, brudnym, śmierdzącym potworem.

Dzieci błąkały się po świecie,bezdomni, nic na własność, nie potrafiły radzić sobie z rachunkami, z jedzeniem, choć w dawnym domu to one wszystko robiły. Teraz były zagubione bo ich silna matka pracowała i próbowała odbudować własną wartość w świetle umysłu.

Teraz siedział i pełen radości miał nadzieję, że będzie mógł być znowu człowiekiem. Ale obwiniał ich o swój los, to oni wszyscy go skrzywdzili, to oni pozbawili go wszystkiego. Teraz chcą wrócić, a on im remontuje mieszkanie za pieniądze żony która go nienawidzi.Taki jest los. Ale to człowiek sam decyduje co z niego będzie i jak ma wyglądać przyszłość. Kto chce być żałosny, to taki będzie tak samo kto chce być szczęśliwy to nie ma do tego przeszkód. Los bierze się w swoje ręce choć często stają na drodze niepowodzenia, bo ta droga jest szkołą, jak człowiek się zatrzyma, to podda się nic mu nie zostaje tylko cierpienie. Nie warto poświęcić się całkowicie dla innych, bo samemu coś się straci,nie wolno też zapomnieć o tym że inni ludzie też istnieją,pragną marzą, po prostu są. Nie da się nauczyć żyć, trzeba kroczyć wciąż przed siebie.

A tak w ogóle to nie wiem co trzeba. Za młoda jestem i za głupia,nie pojmę świata a on mnie, ale taka jest kolej rzeczy. Chyba.

Cium.

sobota, 26 sierpnia 2006

Ten pies miał mi zastąpić ....

Wyciągnąć się mocno i po chwili napięcia mięśni szybko wstać, to moja recepta na ciężki nieżyt świadomości o poranku..A potem ogarnąć się, chlapnąć buzie zimną wodą, a także włączyć radio na Wrocek i wszystko ok, już można prawie funkcjonować. Potem to już tylko dopełnienie kawusią rozpuszczalną w proporcjach 2/3 wody, dopełnić mlekiem no i podwójny chlebuś, razowy z potrójnym serem lub potrójną szyneczką i dużo ketchupu, tego z Pudliszek, żadnego innego. Tak, teraz żyję. Błyskawiczny porządeczek w pyci mieszkanku no i dalej ... nuda, wielka nuda. Chłop w robocie, a nawet jakby był to co, stara śpiewka, bo on przy komputerze,by siedział nie dostrzegając mojej tęsknoty. Ah.

Tak, mówiono mi „znajdź sobie zajęcie”, a kiedy znalazłam i wreszcie poczułam się potrzebna to znowu „tak, i będzie znowu, przyjedź po mnie o 20.00...”

Więc nudy. Ostatnio sposobem był remont rodzinnego domu. Tak. Dom rodzinny (tu chwila na sentymencik). Dom to dla mnie oczywiście to miejsce gdzie zawsze jest coś do roboty, to miejsce kiedy się czeka na kogoś z utęsknieniem aż wróci z pracy, żeby pokazać co dziś się osiągnęło w szkole, żeby pokazać komuś, że zależy ci na nim w różny sposób, chociażby czekając z utęsknieniem, z uśmiechem, ze świeżym obrusem na stole i bukietem kwiatów w wazonie. Ja tak robiłam w tym moim nowym królestwie, ale nikt nie docenił, więc przestałam. Już nie czekam. Już nie tęsknie, bo bolało i boli jeszcze trochę. Tylko co się dziwić, skoro tylko dla mnie tak miał wyglądać dom. Niektórych życie nauczyło inaczej. Dalej.

Chciałam pieska, żeby chociaż on tęsknił, żeby ogonkiem pomerdał, żeby mnie kochał, ale mi niewolno no i muszę zrozumieć..., bo nie jestem sama w tych czterech kątach i tylko mnie tak witały psy jak byłam mała i tylko mnie odprowadzały do szkoły dwa kilometry i co z tego że kocham psy a ktoś kocha komputer, robienie stron internetowych i czytanie wiadomości na onecie. Chciałam mieć kwiaty, kocham kwiaty, też nie wolno, bo nie, bo ktoś nie jest przyzwyczajony, to ja i tak ktosia nie posłuchałam i mam kwiaty, dużo. Ze szczepek jumanych w szkole, u znajomych ,u babci powyrastały śliczne, więc się dzielę nimi z najbliższymi na nowe, świeże mieszkanko, tak, przecież mama też kocha kwiaty, a ja kocham mamę i daje jej to co jest... ważne ... i wcale nie chodzi o przedmiot, ale o istotę tego przedmiotu.

Tak dom to coś pięknego, dom to miejsce do którego wraca się z przyjemnością z wielkim sercem, a ja pragnę domu i wcale nie chodzi mi o to co ja kiedyś miałam, tylko o to, że czuje się samotna i brakuje mi przyjaciela. Po to byłby mi pies, a skoro mi nie wolno to niestety musisz się postarać i ty pomerdać ogonkiem ja wracam.

Niech ten ktoś zaoferuje mi swoją wersję domu, to może będę potrafiła cieszyć się każdym dniem,niech ze mną porozmawia, bo ja chcę go zrozumieć. Ps. Jeszcze dla ktośka nie wybaczyłam do końca, moja psychika się leczy, i czeka, aż ktosiek zrobi coś, że znów się zakocham bez pamięci, i żeby to nie było wyżebrane prze zemnie, dlatego moja bojowa mina jak ktosiek nie robi nic, nic nic. Jak on nie wie jak, to niech poczyta książki, albo gazety dla panów jak uwodzi się kobiety, jak się je zdobywa. No cóż, ale ktośkowi dobrze jest jak jest, chyba bo nie robi nic.

Jestem śliczna, jestem mądra, jestem wyjątkowa... tak powtarzam sobie, żeby nie zniknąć. Ale czy znowu w to uwierzę?

sobota, 19 sierpnia 2006

dla panów w czapeczkach z daszkiem do tyłu..

Wreszcie zebrałam wszystkie chwasty w domu i niezałatwione sprawy, żeby się pozbyć zaległości. Cały dzień na płacenie rachunków, dobrze, że wszystko zamyka się koło 16 każdego miesiąca. To za wodę - kolejka,to za mieszkanie w spółdzielni - kolejka, nie wspomnę już w urzędzie, bo pewna miła pani zmieniała obywatelstwo sobie i całej rodzinie, to nic, że było mnóstwo błędów z jej pisemka z Kazachstanu, ja czekałam, bo to był już prawie ostatni przystanek tej podróży, a za mną chyba z 10 osób z wnioskiem o dowód. Nic, muszę posiedzieć. Jako jedyna zasiadłam na krzesełku i czekałam, choć pani, dwie osoby za mną zabijała mnie wzrokiem, zapewne dlatego bym ustąpiła jej jedynego miejsca dla oczekujących. Cóż, ja mam 22 latka na karku, ta pani gdzieś 40, to dlaczego takiemu okazowi zdrowia miałabym miejsce ustąpić, a że jeszcze kłótliwa w stosunku do przestraszonej początkującej, choć z odpowiednim zasobem wiedzy pani referentki, to niech sobie postoi, nie lubię bardzo kłótliwych ludzi co patrzą tylko na swój koniuszek nosa i nie zbyt liczą się z innymi ludźmi. Chociaż swoją drogą mój misiu też ma zadatki na gbura, jak jakaś sprawa jest do załatwienia. Ale to jego mechanizm obronny względem znudzonych życiem urzędników,bo tak naprawdę jak ktoś jest chętny do współpracy, to Miś rzecz jasna z uśmiechem tak charakterystyczny dla wszystkich misiów świata, rozmawia, szuka rozwiązania. Sam trochę siedzi w administracji więc wie co należy do obowiązków osoby za biurkiem w urzędzie. Tak więc jak natrafi na ociężałego urzędnika to przyjmuje postawę roszczeniową, żąda, żąda i jeszcze raz żąda. Na co druga strona reaguje agresją.

Powracając do tej pani od obywatelstwa, to okazało się że jest moją sąsiadką z bloku i dzieci jej też zobaczyłam i męża. W urzędzie zaznaczała bardzo wyraźnie, że jest Polką z pochodzenia, tak dziadkowie ze strony mamy i mama i tyle korzeni, tato Rusek, że sprzedała domy i zabrała całą rodzinę tu do Polski, mąż jej też Rusek ale szybko się nauczy języka.

Tak więc u mnie w bloku mieszka taka miła pani z taką miłą rodzinką, jakże uśmiechnięty i radosny obrazek, ciekawe jak długo w tej naszej polskiej rzeczywistości, jak długo będzie trwał ten sen o cudownym kraju przodków? Życzę im jak najlepiej, bo świadomość, że jest ktoś naprawdę szczęśliwi, w tym kraju, w tym mieście, w tym bloku to już jest coś...

Jeszcze o jednej rzeczy sobie przypomniałam. Jak to siedziałam w kolejce za wodę. Przede mną starszy pan w czapeczce z daszkiem i kurtce ala... ”ja noszę dres” i za mną pani elegancka również w sędziwym wieku, zadbana, o twarzy nadzwyczaj gładkiej i dużych brązowych oczach. Dlaczego zwracam uwagę na te jakże nie istotne dla człowieka rozumnego szczegóły?

Otóż tego dnia było ciepełko pierwszy raz od dawna choć to przecież sierpień. Ubrałam na siebie ulubione spodnie, które służyły mi swego czasu jako prowokacja i rodzaj pewnego eksperymentu,z tego powodu, że wyglądały jak niebieski worek, który zjadły myszy. Myślałam,że już przestały szokować. Tym bardziej,że całe wakacje w nich przechodziłam i większość mojej małej miejscowości przyzwyczaiła się do mojego new look.

Starszy pan wciąż wpatrywał się na obszerne dziury w moich jeansach. Zbierał się na odwagę, aż wreszcie wybuchł.

- Czy to znowu taka moda jest?

- Nie raczej nie zauważyłam by ktoś w tym mieście chodził w podobnych - powiedziałam ubierając się w uśmiech.

- Nie szkoda pani było niszczyć tych spodni... - i prawie palucha wepchną w rozdarty materiał.

- Hym, wie pan te spodnie mają za sobą dobre parę lat, z nogawek nie było już co ratować więc zamiast je wyrzucić postanowiłam nadać im wyraz i podkreślić ich niezwykłość. - Teraz to z ciekawością zaczęła nas obserwować pozostała część korytarza, czekająca w znudzeniu na swoją kolej. Byłam pewna,że pana zamurowała moja wypowiedź, tym bardziej że mój ton wskazywał, iż jestem uprzejmą młodą osobą, a nie nastawioną przeciwko światu buntowniczką.

- Za komuny to były dziwne czasy - ciągną po dłuższej chwili pan - jak ktoś miał długie włosy ale ja nie mówię, że zaniedbane, tylko takie, hym strąki brudne długie, no więc jak mężczyzna miał takie włosy to zaraz na niego chuligan mówiono i czekali na takich jak na czerwonym świetle chcieli przechodzić i im włosy wtedy obcinali, do łysa ich obcinali, mój syn też miał długie włosy ale on miał zadbane nie takie brudne, a jak panią by wtedy zobaczyli to też by złapali, bo oni też szukali na każdego pretekstu, i ten Wodecki co te chałupy welkam tu śpiewa czy jakoś tak to też długie włosy miał i by go zamknęli ale nie mieli za co. A wie pani co ja to nie mogę patrzeć jak to te stare dziady noszą tą czapeczkę daszkiem do tyłu, to okropne, takie stare dziady, okropne szkoda słów,naśladują tych młodzieniaszków i pajaców z siebie robią,straszne. No a panią to tak jak tamtych to by złapali i cóż, takie to były czasy, takie czasy-z wielką troską powiedział pan.

- Ależ proszę pana, nie rozumiem co mają włosy do tego, kobieta ma prawo nosić długie włosy, tym bardziej, że są zadbane, tak jak u tej pani, a to jakie kto nosi spodnie, to tylko jest sprawa tej osoby, niczyja inna - tak podsumowała wypowiedź pana, owa dystyngowana pani, do końca wysławiając się powoli, zrozumiale, bez zbędnych emocji i jeszcze dodatkowo z dużą dawką uprzejmości.

- Duża kolejka dzisiaj... - w odpowiedzi dodał pan. Nie odzywał się więcej.

Ja obdarzyłam dziękczynnym uśmiechem panią, ona mi go odwzajemniła. Na korytarzu znów zapanowała obrzydliwa cisza. Dało się słyszeć jeno duszący oddech dość pokaźnej postury kobiety i szeleszczenie mojej torebki, gdyż zadzwonił telefon. Wyszłam. Oczy wszystkich odprowadzały wzrokiem do drzwi moje spodnie.. zastanawiam się tylko czy właśnie ten pannie należał przypadkiem do osób które łapały na przejściach dla pieszych owych niedoszłych chuliganów i osób które z powodów dla siebie tylko znanych chciały poprzez wygląd wyróżniać się z tłumu?

środa, 16 sierpnia 2006

ja nie zniknę..

Nie chce żeby ktoś kiedyś powiedział: tak znałem ją,
ale teraz już mnie z nią nic nie łączy, nic, więc nie będę
płakać nad jej grobem. To straszne jak ulotna jest siła uczuć
i przywiązania, wystarczy na dłuższą metę stracić z kimś
kontakt, nie zależnie jaki on by był. Tak samo ważna jest
odległość, jak to co dzieje się w naszych mózgach (może zdarzyć
się wylew i osoba która jest z tobą staje się kimś innym,
nie jest już tym radosnym ogniwem twojego życia;
może zdarzyć się nieszczęście, osoba niedostanie wsparcia
a jej osobowość pęknie w szwach i też ciężko będzie ją
odzyskać; może zdarzyć się kłótnia z różnych powodów,
zdrady rozczarowania,a my nie będziemy potrafili wybaczyć
i zapomnimy, co ta osoba znaczyła dla nas bo jedyne co
nam się będzie z nią kojarzyć to smutek i nienawiść;
może zdarzyć się wiele różnych rzeczy które nie będą
do przejścia zwłaszcza dla tej jednej strony, dla Ciebie).
Ale czy warto wymazywać z pamięci nawet te dobre
wspomnienia. Niech one zostaną w nas, pielęgnowane,
głaskane, mogą nam dawać siłę by być dobrym człowiekiem,
by kochać tych którzy są teraz z nami,
bo pokazują czym jest życie.
Dlaczego warto pamiętać? Bo to jest część nas,
bo dzięki temu kto nam się przytrafił w życiu
jesteśmy tacy a nie inni. Ktoś nas kocha,
ktoś nami gardzi, ale tworzymy zlepek ideału człowieczeństwa,
wprawdzie kulawy, ale zawsze jakiś.
Nie ma szarych ludzi!

wtorek, 8 sierpnia 2006

Na kolonii fajnie jest ..

Studiuję pedagogikę. "Co by tu robić na wakacjach?". Pomyślałam jak tylko przeszłam pierwszy egzamin w tym semestrze. Przeważnie jeździłam na zachód dorobić sobie na studia i na życie, praca na czarno, raczej bez możliwości rozwoju, bo przecież jak można rozwinąć swoje umiejętności sprzątając domy i to po 3,4 dziennie, albo wycierając tyłek starszej pani która nienawidzi Polaków?

Mniejsza o to. "W tym roku ma być inaczej!!!" - powiedziałam. Zrobię coś dla siebie, dla mojej przyszłości. Postanowiłam zaopiekować się dzieciakami na kolonii. Zawsze to jakiś wstęp do praktycznego wykonywania zawodu. Moje doświadczenie to opieka nad dzieciakami z mojej wsi w świetlicy środowiskowej, wyjazdy właśnie z nimi na obozy, albo też praktyka w szkole gdzie się uczą. Nawet nie wiedziałam, jak jestem zielona.

Wyjazd do Głogowa, pusty autobus,podróż trwa 2 godziny, jedzie ze mną mój chłopak, zmusiłam go żeby zrobił kurs na wychowawce (ale o tym później). Dotarliśmy na miejsce odbieramy dzieci, rodzice kontrolują z kim ich pociechy będą spędzać kolejne dwa tygodnie. Dzieci siedzą, poruszone i szczęśliwe, że jadą. Nawet nie wiedzą jak sobie odpoczną od tego co po powrocie czeka ich znów w rodzinnym domu.

Na miejscu blond lampucera (kierowniczka), pomarszczona jak rodzynek, po 3 operacjach plastycznych w 12 cm szpilkach rozdziera wypudrowaną mordkę. Pokoje dzieciaków 10 osób. Ja dostałam 20 dziewczynek 11-12 lat i 13-14 lat (tu po raz pierwszy zobaczyłam czym jest w praktyce akceleracja rozwojowa w poszczególnych przypadkach). „My boy” miał 16 chłopców. Też w różnym wieku.

Nasza kadra to Gryzelda - kierowniczka, pan ratownik - który nie znosi dzieci, pani ratownik - stara panna, która była tu chyba za karę, pani od KO - wielki szef zamieszania, ale w ogóle nie chodzi mi o zajęcia dla dzieciaków, bo tych to było jakby kot napłakał, pani socjoterapeutka - która trochę pomyliła się w wyborze zawodu, gdyż świetnie radziła sobie, ale z indywidualnym przypadkiem. Gdyby nie szkoła, której zawdzięczam bądź co bądź choć trochę wiedzy teoretycznej, to oczywiście uznałabym wszystko jako absolutny porządek kolonii, pani Asia - pedagog z prawdziwego zdarzenia, nie chodzi o to, że była tu z dziećmi ze swojej świetlicy, bo to ułatwia tylko sprawę, ale o to że radziła sobie świetnie z tymi nawet najbardziej zagubionymi dziećmi z innych grup, też z mojej, pani Gosia - bez komentarza (może tylko tyle, że ona tu na urlop przyjechała i praktycznie całą kolonię spędziła sama z sobą, a ci najmłodsi chłopcy, których miała z przydziału pozostawieni byli sobie samym). Wychowawcy którzy wieczorami nie chcieli wyjść na karaoke na piwko byli be, więc raz (w ciągu tych 2 tygodni) wyszliśmy z moim kochanym, było już chyba dobrze po godz.24, kiedy wreszcie w pokojach była cisza, a tu jeszcze Nowy Sącz przyjechał na ten turnus więc im dyżury zostawiliśmy. Na imprezie się spaliłam, bo pani od KO powiedziałam, że nie jestem w jej obozie przeciwko Asi, bo ją bardzo lubię za pewne cechy, choć to prawda, że ma swoje dziwactwa, co nie oznacza, że zaraz trzeba kobietę zaszczuć, no i od tej pory byliśmy również wrogiem nr 1.

Nie lubię ludzi, którzy uważają, że pozjadali wszystkie rozumy. Przez to stają się przecież tacy ograniczeni czasem w niektórych tylko kwestiach, a czasem wszystko jest utartym wzorcem. Momentami też taka jestem, ale rzeczywistość szybko sprowadza mnie na ziemie. Do końca życia będę się starać być elastyczna, otwarta na wiedzę bo tej nigdy nie za wiele. Jeśli zamknę się w jakiś dziwnych ramach to jestem stracona, zwłaszcza jako przyszły pedagog.

Na imprezy nie chodziłam więcej, no chyba, że z dziećmi. Zabrałam Karola (kierowniczka zafundowała mu trzy balony, dwa wafelki, mechanicznie zaśpiewane sto lat i rzecz jasna trzy buziaki), który miał urodziny, moją 20-stkę dzieciaków, grupę Jędrusia i Asi, żeby pośpiewały na karaoke, gdzie wszystko było dedykowane dla bohatera dnia.

Dni to przeważnie plaża, spacery na miasto na wiatraki na molo, posiłki, czas odpoczynku i zabawy, drobnych przyjemności i niedojrzałych romansików. Czas wieczorami mijał na uspokajaniu dzieciaków podczas ciszy nocnej, a sprawa była ciężka bo dyżury były dla dwóch osób, na ok. 20 dzieci, a co drugi dzień była dyskoteka, po której maleństwa nawet nie zamierzały spać. Jak już były w łóżkach to można było być prawie pewnym, że nie zafundują nam niespodzianek takich jak na poprzednim turnusie, kiedy to dzieciaki przez okna uciekały z ośrodka do kierowniczki mówiły „ty stara kurwo” paliły jawnie fajki (te zjawisko powszednie u nas się nie rzucało tak w oczy choć wiedzieliśmy kto pali), popijały browarki. Kadra męczyła ich ćwiczeniami fizycznymi, które też stosowałam kilka razy, żeby zmęczyć trochę dzieciaki na słodki sen. Miałam tą przyjemność, że dyżury zaraz po przyjeździe przypadały wszystkim, choć na terenie ośrodka byłam ja, Jędrek i Asia, a reszta się cicho ulotniła.

Hałasy w jednym pokoju, wchodzę i słyszę .. spierdalaj, zapalam światło,wszyscy „śpią”, wychodzę mówię dobranoc, gaszę światło, słyszę...kurwa (tak, to była ostatnia noc tamtego turnusu, wielkie.. ufffff).

Tak w ogóle to na miejscu dowiedziałam się, że dzieci z tego turnusu pochodzą z rodzin zagrożonych patologią. Co mnie ucieszyło, bo przecież sama miałam na świetlicy takie dzieciaki. Co innego jednak kiedy zna się całą historię rodziny, a kiedy czyta się same superlatywy w karcie dziecka. Problemy wychowawcze wychodzą wówczas w trakcie turnusu. Już zdążyłam poznać 40 osóbek na tyle, że zwierzali mi się z problemów, wątpliwości, że wiedziałam jaką mają sytuację w domu, naprawdę je rozumiałam, pochodzę przecież z takiego samego środowiska jak one. Z takiej samej biedy i takiego bajzlu, gdzie rodzice uważali, że żyją za karę i gdzie wódka płynęła potokiem. Mnie tylko nikt nie bił nie szarpał nie poniżał, tak jak je, tak jak mojego brata.

Dziecko to skarb, to brylant, który trzeba szlifować, trzeba też wiedzieć jak, albo nawet być świadomym jak wiele jest warty, nawet taki nieoszlifowany. Te dzieciaki były wspaniałe, wrażliwe, pełne zapału do życia, to był mój skarb i tylko ja wiem jak bardzo stałam się bogata dzięki nim.

Drodzy rodzice życzę wam dużo szczęścia, jak wysyłacie swoje dzieci na kolonie, żeby osoby po kursie (który przeważnie zawiera się w pigułce trwającej jeden dzień), byli jak mój Andrzej, wyrozumiali, cierpliwi i liczący się z dzieckiem, a nie tacy którzy potraktują wasze dzieci jako balast, który utrudnia im życie..

Drodzy wychowawcy, jeśli mówicie, że dzieci to małe potworki i że nie można inaczej do nich podejść, to proponuje zmienić zajęcie, np. potrzebni są ludzie do przewracania gnoju, albo zbierania jabłek, a dzieci zostawcie w spokoju, jak sobie ktoś z czymś nie radzi to przede wszystkim powinien szukać winy w sobie. Tak dyscyplina jest ważna, nad tym muszę sama popracować, żeby dzieci nie weszły mi na głowę, ale ważne jest wsparcie, wyrozumiałość, podpisałam umowę, że na ten czas będę dla tych dzieci, matką i ojcem... a nie potworem...


Podziękowania dla Ani, Klaudii, Edyty, Beaty, Sary, Angeliki, Marty, Asi, Ali, Anastazji, Pauliny, Justyny, Kasi, Gosi, Ani, Patrycji, Marleny, Ewy, Patrycji, Żanety, Michała, Filipa, Michała, Maćka, Tomka, Radka, Maćka, Mateusza, Kuby, Sławka, Sławka, Konrada, KAROLA, Kacpra, Dawida, Sebastiana, Mateusza, Kamila, Amadeusza, Marcina i Marcina, no i oczywiście pani Asi, najbardziej dla mojego kochanie, który jednak przeszedł test i to na 6!